Po powstaniu w getcie warszawskim budynek znalazł się na terenie nowo utworzonego obozu koncentracyjnego KL Warschau. Został rozebrany w 1965 roku, a w jego miejscu powstał skwer. Po wojnie otoczenie gmachu Koszar Wołyńskich stało się głównym miejscem upamiętnienia warszawskiego getta.
Na terenie dawnego niemieckiego obozu koncentracyjnego dla polskich dzieci przy ul. Przemysłowej w Łodzi wkrótce rozpocznie się budowa siedziby Muzeum Dzieci Po
Pora zadbać o teren dawnego obozu w Płaszowie. Jesienią ma terenie dawnego "KL Plaszow" zaczną się prace porządkowe, a także badania archeologiczne, które przesądzą o zagospodarowaniu poobozowego obszaru. Na razie pewne jest to, że budynek muzealny stanie poza tym terenem, obok Galerii Bonarka. Były obóz koncentracyjny w Płaszowie
Tak zwane „parabanki” to instytucje, które dość trudno zdefiniować. Ich działalność przypomina usługi oferowane przez banki (w tym przede wszystkim udzielają pożyczek bądź przyjmują depozyty finansowe), jednak nie jest ona objęta nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego, a więc, w świetle art. 171 ust. 1 ustawy z dnia 29
Umschlagplatz (z niem. plac przeładunkowy) – nieistniejąca obecnie rampa kolejowa przy ulicy Stawki 4/6 w Warszawie, która wraz ze znajdującymi się w jej sąsiedztwie budynkami była wykorzystywana w latach 1942–1943 jako miejsce koncentracji Żydów z warszawskiego getta przed wywiezieniem ich do obozu zagłady w Treblince oraz
penggunaan listrik berikut yang dapat membahayakan keselamatan adalah. Część trzecia rozmowy z dr. Piotrem Setkiewiczem, kierownikiem Centrum Badań Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu Załoga SS obozu Auschwitz przed koszarami w dawnym budynku monopolu tytoniowego. Fotografia wykonana prawdopodobnie w rocznicę urodzin Adolfa Hitlera, r. (źródło: Archiwum PMA-B) W poprzedniej części rozmowy mówiliśmy o pierwszych więźniach i budowie KL Auschwitz. W jaki sposób była podzielona załoga SS? W ramach garnizonu SS istniały dwa piony: batalion wartowniczy oraz administracja, w której pracowali esesmani wykonujący zadania administracyjno-biurowe, zobowiązani jednak również do odbywania ćwiczeń wojskowych. W tym celu co pewien czas zabierano ich na strzelnicę garnizonową w Rajsku. W skład początkowo jednego batalionu wartowniczego wchodziły poszczególne kompanie, które liczyły do 200 esesmanów. W 1944 r. były już trzy takie bataliony, z których jeden funkcjonował w obozie macierzystym, drugi w Birkenau, trzeci w obozie w Monowicach i podobozach. Bataliony obejmowały około 80 proc. członków załogi. Czym zajmowały się poszczególne wydziały w ramach administracji? Wydział I stanowił zaplecze logistyczne dla komendanta. Wydział II odgrywał znacznie większą rolę. Było to gestapo obozowe. Ci funkcjonariusze pełnili służbę jako członkowie SS, ale byli też urzędnikami gestapo stosownej do tego rangi. Zajmowali się przede wszystkim rejestracją nowo przybyłych więźniów, rozpatrywaniem wszelkich wniosków dotyczących osadzonych, które spływały do obozu z placówek policyjnych, a także zwalczaniem ruchu oporu. Wydział III to kierownictwo obozu, czyli struktura odpowiedzialna za bezpośredni nadzór więźniów w blokach. Obejmowała ona przede wszystkim blockführerów, czyli kierowników poszczególnych bloków. W KL Auschwitz był z reguły jeden blok lub dwa w ramach jednego budynku. W Birkenau ze względu na brak wystarczającej liczby esesmanów jeden blockführer nadzorował kilka baraków. Wydział IV to administracja obozu zarządzająca mieniem garnizonowym, której zadaniem było zaopatrzenie w mundury, amunicję, zapasy żywności, pasiaki etc. Wydział V to służba medyczna, lekarze i pielęgniarze SS. Wydział VI, kulturalno-oświatowy, zajmował się organizacją czasu wolnego dla esesmanów. Poza strukturą właściwą obozu istniały też w KL Auschwitz inne esesmańskie instytucje podległe komendantowi. Był to np. Instytut Higieny SS w pobliskim Rajsku czy zarząd budowlany (Bauleitung). Komendant w sumie nadzorował kilkanaście jednostek organizacyjnych. Porozmawiajmy chwilę o wydziale politycznym. Czy miał swoją agenturę? Poza prowadzeniem kartotek poszczególnych więźniów esesmani udzielali pomocy jednostkom policyjnym w terenie. Jeżeli dla sprawy z zewnątrz należało przesłuchać osobę będącą w obozie, to esesmani to robili. Do obowiązków wydziału należało zwalczanie ruchu oporu. Efektywność pracy policyjnej wymagała wykorzystania ludzi, którzy o takich zamiarach więźniów byli skłonni donosić. Politische Abteilung pozyskiwał te informacje w czasie przesłuchań i tortur podejrzanych o udział w ruchu oporu, od funkcyjnych, blokowych oraz więźniów, którzy liczyli na to, że w ten sposób zdołają poprawić swój los. Było to częściowo skuteczne, choć na przykład ruch oporu zorganizowany przez Witolda Pileckiego zdołał zachować swoją działalność w tajemnicy przez wiele miesięcy i właściwie do 1943 r. nie doszło do większych aresztowań wśród członków tej organizacji. Politische Abteilung zwracał chyba największą uwagę na kwestię przygotowywania ucieczek, ponieważ gdyby zdarzały się często, komendant mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności służbowej. Wydział polityczny dysponował konfidentami, którzy mieli przebywać w miejscach, gdzie więźniowie spotykali się po pracy. Czy więźniowie mieli swoje, mówiąc kolokwialnie, wtyczki w Politische Abteilung? Pozyskiwanie informacji stamtąd mogłoby polegać jedynie na utrzymywaniu znajomości z więźniami, którzy byli zatrudnieni w biurach Politische Abteilung. Żeby efektywnie wykonywać pracę związaną z rejestracją nowo przybyłych do obozu, esesmani musieli dysponować całym gronem więźniów. Przepisywali oni listy nowo przybyłych na maszynach, kopiowali je w wielu egzemplarzach i wysyłali do innych wydziałów władz obozowych. Pracowali również przy kartotekach w archiwum wydziału. Więźniowie ci stanowili bardzo ważne źródło informacji dla zorganizowanego ruchu oporu w obozie. Jeżeli pozyskiwali jakieś inne informacje od esesmanów, wynikało to raczej z ich nieuwagi, z tego, że więzień mógł coś posłuchać. Pojawiały się niegdyś plotki, jakoby Józef Cyrankiewicz był agentem wydziału politycznego. Wyjaśnijmy je ostatecznie. Rzeczywiście po latach pojawiły się w przestrzeni medialnej takie informacje. Rzekomo znaleźli się więźniowie, którzy mieli posiadać wiadomości o tym, że Cyrankiewicz współpracował z Politische Abteilung, co żaden sposób nie zostało potwierdzone. Te opowieści z drugiej ręki są po prostu niewiarygodne. Rola Cyrankiewicza w obozie znacząco różniła się od tego, z czym jest kojarzony z działalności w czasach PRL-u. W obozie był on jednym z przywódców ruchu oporu o konotacjach lewicowych, bardziej pepeesowskich. Jako że PPS była jednym z głównych ugrupowań tworzących rząd gen. Sikorskiego w Londynie, socjalizm w ujęciu peseesowskim z tego okresu a komunizm, to zupełnie dwie różne sprawy. Istniała ścisła współpraca między więźniami związanymi wcześniej z konspiracją akowską i Cyrankiewicz się od niej nie odżegnywał. W końcu 1944 r. pojawił się nawet pomysł, by przekazać mu dowodzenie siłami AK w obozie i to w jakiejś mierze się stało. Moim zdaniem gdyby zginął np. podczas marszu ewakuacyjnego, to dziś byłby uważany za bohatera ruchu oporu i pewnie składalibyśmy kwiaty pod jego monumentem. Niestety po wojnie Cyrankiewicz rozpoczął współpracę z komunistami, a po poznańskim czerwcu 1956 r. zupełnie się skompromitował. Dziwna postać, niemniej w dokumentach SS nie ma relacji o kolaboracji Cyrankiewicza. Uważam, że są to pomówienia. Kim był statystyczny esesman z załogi obozu? Jedni pełnili służbę zawodowo, często jeszcze przed wojną wchodzili w skład załóg różnych obozów koncentracyjnych, drudzy zaś wstąpili do Allgemeine SS, szeroko rozumianej rezerwy SS. Paradowali więc niekiedy w swoich czarnych mundurach ulicami miast, ale poza tym wykonywali swoją zwykłą pracę. W chwili wybuchu wojny zostali powołani do służby quasi-wojskowej w SS i jako rezerwiści trafili po przeszkoleniu do obozu koncentracyjnego. Było ich wielokrotnie więcej niż esesmanów zawodowych. To ludzie o zwyczajnych życiorysach. Prowadzili swoje sklepiki, pracowali w fabrykach, byli chłopami. Analizując przekrój społeczny esesmanów z załogi SS widać całą strukturę społeczną Niemiec w tym okresie. Esesmani zawodowi, jak wspomniałem, pełnili wcześniej służbę w obozach koncentracyjnych. Nie byli to często ludzie zbyt zdolni lub inteligentni. W SS robiło się karierę typu wojskowego. Chodziło o to, by się dobrze zaprezentować, w starannie wyprasowanym mundurze, mocną ręką trzymać swoich podwładnych i więźniów. To właściwie wystarczało, nie wymagano od tych ludzi większych umiejętności. Natomiast trzecia grupa esesmanów miała szczególne kwalifikacje. Byli to lekarze z wykształceniem uniwersyteckim oraz specjaliści, czyli architekci z biura budowlanego SS, osoby zatrudnione w Instytucie Higieny. Członkowie SS z wykształceniem wyższym stanowili jednak minimalny procent załogi. Około 22–23 proc. esesmanów ukończyło bądź rozpoczęło szkoły średnie lub kursy dokształcające na tym poziomie. Reszta to osoby po sześciu klasach szkoły ludowej. À propos kwalifikacji. W drugiej części rozmowy wspominał Pan o błędzie esesmanów przy budowie obozu. Jakie jeszcze kuriozalne decyzje można przytoczyć? Popełniano wiele błędów, których standardowy biurokrata niemiecki by z pewnością uniknął. Na przykład w 1944 r. wiele obiektów obozowych pomalowano w barwy maskujące, co nie miało żadnego sensu. Przede wszystkim jednak kilka lat wcześniej utworzono obóz w Birkenau z dużą liczbą baraków mieszkalnych, gdzie więźniowie mieli przebywać w ogromnym zagęszczeniu, natomiast poczyniono oszczędności związane z budową baraków sanitarnych i systemu kanalizacji. A było do przewidzenia, że stłoczenie ludzi na podmokłym terenie, na którym znajdował się KL Auschwitz II, doprowadzi w 1942 r. do epidemii, zagrażającej nie tylko więźniom, gdyż nimi za bardzo się nie przejmowano, lecz także esesmanom, z których wielu zachorowało. Można było tego uniknąć. Po zbudowaniu większości obozu w Birkenau przez pół roku znaczna część baraków na odcinku B II stała pusta, ponieważ więźniowie, którzy mogliby w nich zamieszkać, w tym czasie zginęli. Albo zmarli w wyniku tyfusu, albo zostali zamordowani w komorach gazowych, gdyż takie radykalne metody zwalczania epidemii wówczas stosowano. Wydano więc mnóstwo pieniędzy, a obóz przez wiele miesięcy stał pusty, zupełnie bez sensu. Gdyby więźniom zagwarantowano choć minimum warunków sanitarnych, mogliby pracować dla „dobra Rzeszy”. Inny przykład: nie wiadomo, dlaczego lekarze SS na rampie wybierali do pracy bardzo młodych ludzi, zazwyczaj w wieku do lat trzydziestu. To kompletny absurd, bo trzydziestoparolatek jako robotnik byłby bardziej przydatny i znacznie sprawniejszy od piętnastolatka. Wynikało to prawdopodobnie z nieumiejętności przewidywania i zarządzania, może z jakiś odgórnych nonsensownych wytycznych, których nie znamy. Esesmani dopiero stopniowo uczyli się i z wielkim opóźnieniem podjęli decyzję o budowie baraków sanitarnych oraz instalacji dezynfekcyjnych. Zaczęło to przynosić rezultaty w drugiej połowie 1943 r. Lekceważenie potrzeb więźniów i prymat ideologii, że Żydzi muszą zginąć, spowodowały wiele szkód, które odczuwała niemiecka gospodarka. Czy każdy esesman w KL Auschwitz miał pochodzenie niemieckie? Taka była zasada, z tylko jednym odstępstwem, o czym powiem za chwilę. Jeśli esesmani nie mieli świadków, to mogli rozmawiać z więźniami np. po polsku. Zdarzało się to tym, którzy pochodzili z terenów zachodnich II Rzeczypospolitej, ze Śląska, z Wielkopolski, byli volksdeutschami i stąd znali nasz język. W związku z tym w niektórych relacjach więźniów można znaleźć skrót myślowy, że w obozie znajdowali się polscy esesmani. Trzeba podkreślić stanowczo, że było to niemożliwe. Każdy członek SS z zasady musiał mieć obywatelstwo niemieckie. Bardzo rzadko zdarzały się sytuacje, kiedy jeszcze trwała formalnie procedura nadawania volksdeutschowi obywatelstwa niemieckiego, a ten już pełnił służbę w KL Auschwitz. Poza Niemcami z Niemiec lub Austrii była w KL Auschwitz spora grupa volksdeutschów z okupowanej Polski, z Rumunii, Węgier, Jugosławii i Sudetów, ale wszyscy musieli legitymować się obywatelstwem niemieckim. Wyjątek, o którym wspomniałem, to kompania ukraińska, która dość krótko funkcjonowała w obozie. Składała się z Ukraińców przeszkolonych w obozie SS w Trawnikach. Poza tym odstępstwem nie można mówić w żadnej mierze o nieniemieckich członkach załogi KL Auschwitz. Owszem, niekiedy volksdeutsche ci tylko w niewielkim stopniu znali język swoich przodków. W garnizonie organizowano dla nich kursy dokształcające w zakresie pisania i czytania literatury niemieckiej. Czy byli w załodze Niemcy wywodzący się z egzotycznych rejonów świata? Tak, przy czym raczej dotyczy to reichsdeutschów, czyli Niemców, których rodziny wyemigrowały kiedyś do krajów zamorskich. Urodzili się tam, ale po jakimś czasie wrócili do Rzeszy i byli po prostu Niemcami. W ich aktach personalnych znajdują się informacje, że jeden z nich urodził się w Nowym Jorku, a inny w Buenos Aires. Oczywiście z faktu istnienia dwóch członków załogi KL Auschwitz, którzy urodzili się w Stanach Zjednoczonych, w żadnej mierze nie wynika, że mieliśmy w obozie amerykańskich esesmanów. Podobnie z faktu, że Arthur Liebehenschel urodził się w Poznaniu, nie wynika, że był jakiś polski komendant KL Auschwitz. Co esesmani sądzili o własnej pracy? Więźniowie w swoich relacjach wspominają – były to zazwyczaj sytuacje w tzw. lepszych komandach, np. w magazynach – że po dłuższej znajomości zdobywali zaufanie nadzorującego. Czasami słyszeli, że esesmani narzekali na służbę. Dowiedziawszy się, że więźniowie nie byli, jak im wcześniej mówiono – bandytami, tylko na przykład studentami, niekiedy esesmani ci z westchnieniem zauważali, że „tak chyba nie powinno być”. Z drugiej strony bardzo liczni członkowie SS, nawet z grona tych narzekających, byli zadowoleni, że pełnią taką służbę, na głębokim zapleczu, a nie na linii frontu. Ci, którzy nie mieli skrupułów, mogli się dobrze obłowić, kradnąc przedmioty lub precjoza, które mieli ze sobą Żydzi przywożeni do KL Auschwitz. Esesmani przechodzili szkolenie ideologiczne i mieli przekonanie o swojej wyższości rasowej. Ci, których mimo to ruszyło sumienie, pewnie sami siebie okłamywali. Jeżeli mogli uważać niektórych członków załogi za winnych tego, czego byli świadkami w KL Auschwitz, to pewnie blockführerów, którzy znęcali się nad więźniami, kommandoführerów, którzy strzelali do więźniów, nadzorowali zagładę w komorach gazowych. Większość esesmanów z załogi obozowej starała się prawdopodobnie racjonalizować swoje położenie i generalnie odpowiadać na takie dylematy: „Cóż ja mogę zrobić?” Ja jednak uważam, że rozważając stopień odpowiedzialności za to, co działo się w obozie, nie można ograniczyć się jedynie do tych esesmanów, którzy bezpośrednio dokonywali zabójstw. Tych było zapewne kilkuset. Wrzucali oni cyklon B do komory gazowej, wykonywali wyroki przez rozstrzelanie, powieszenie etc., byli lekarzami SS wysyłającymi ludzi na śmierć w czasie selekcji. Ale żeby KL Auschwitz funkcjonował jako machina zagłady, potrzebny był zbiorowy wysiłek znacznie większej grupy ludzi. Kierowca ciężarówki, który większość dnia spędzał, reperując samochód, wyjeżdżając np. po żywność, otrzymywał w pewnym momencie polecenie, żeby pojechać na rampę i podwieźć pod krematorium starców, kobiety i dzieci. Wykonywał taki rozkaz. Bez całej formacji kierowców i członków służb pomocniczych obóz nie mógłby funkcjonować jako miejsce zagłady. Oprócz tego trzeba wziąć pod uwagę wysiłek biurokratów z Wydziału IV, czyli administracji. Byli oni odpowiedzialni za stałe dostarczanie cyklonu B do obozu. Nie opuszczali w zasadzie swoich biurek, a mimo wszystko ich wkład w zbrodniczą działalność obozu był duży. Uważam, że trudno znaleźć kogokolwiek z załogi, kto w jakiejś części nie byłby odpowiedzialny za śmierć ludzi. To są fakty. Co na to esesmani? W powojennych relacjach kłamali, że o niczym nie wiedzieli. W ogromnej większości przypadków twierdzili też, że wykonywali rozkazy, nie chcieli być skierowani do obozu Auschwitz i znaleźli się tutaj w wyniku polecenia służbowego etc. Rozkaz wyjazdu pięciotonowej ciężarówki, z 2 października 1942 r., do Dessau po „materiały służące do przesiedlenia Żydów”, wydany przez Arthura Liebehenschela, późniejszego komendanta obozu. W Dessau była fabryka Cyklonu B, gazu, który służył do zabijania ludzi w komorach gazowych (źródło: SS-Obersturmbannführer Artur Liebehenschel, komendant KL Auschwitz w okresie od listopada 1943 do maja 1944 r. Po wojnie skazany w Polsce na karę śmierci i stracony (źródło: Zezwolenie na wyjazd samochodu ciężarowego z KL Auschwitz do Dessau w celu przywiezienia „materiału do przesiedlenia Żydów”, wydane przez Arthura Liebehenschela, późniejszego komendanta obozu. W Dessau była fabryka Cyklonu B, gazu, który służył do zabijania ludzi w komorach gazowych (źródło: O tym jeszcze porozmawiamy. Jak wyglądał dzień pracy esesmana z załogi obozowej? Większość esesmanów, jak wspomniałem, pełniła służbę wartowniczą. Musieli wstać wcześnie rano i po obsadzeniu stanowisk na posterunkach wzdłuż łańcucha straży czekać na podoficera, który sprawdzał, czy wszystko jest w porządku. Po potwierdzeniu udawał się na plac apelowy. Gdy złożył meldunek kierownikowi obozu, że wszystkie posterunki zostały już wystawione, padała komenda: „Arbeitskommandos formieren” i więźniowie wychodzili poza obóz do miejsc pracy. Esesmani na posterunkach przez cały dzień zazwyczaj po prostu się nudzili. Ich zadaniem było uniemożliwianie więźniom ucieczek. W zasadzie do takich sytuacji dochodziło bardzo rzadko, ponieważ więźniowie, widząc wokół wartowników uzbrojonych w karabiny maszynowe, woleli nie ryzykować. Z czasem opracowali inne, bezpieczniejsze sposoby wydostania się z obozu. Była też grupa esesmanów wychodzących do pracy z komandami w znacznym oddaleniu od KL Auschwitz. Musiano tam zwiększyć nadzór, aby przeciwdziałać ucieczkom. Inni pracowali w różnego rodzaju magazynach, instytucjach esesmańskich, kontrolując mniejsze komanda. To trwało do późnego popołudnia, kiedy więźniowie po przeliczeniu stanu wracali do KL Auschwitz. Kierownik obozu otrzymywał meldunek, że wszyscy na apelu są obecni. Wówczas dopiero esesmani mogli zejść z posterunków i wrócić do koszar. W jaki sposób spędzali czas wolny? Zazwyczaj było już późno i mogli co najwyżej zjeść kolację lub pójść na piwo do kantyny, chyba że otrzymali po południu lub wieczorem przepustkę na kilka godzin. Niektórzy wybierali grę w karty. Większość miejsc rozrywki SS znajdowała się w pobliżu obozu, np. stadion sportowy. Esesmani byli zachęcani do uprawiania sportu. Otrzymywali nagrody, dyplomy, urlopy za zajęcie pierwszego miejsca w biegach przełajowych, rzucie kulą, w dyscyplinach lekkoatletycznych. Mieli drużynę piłki nożnej, która co jakiś czas rozgrywała mecze poza Auschwitz, tam gdzie mieszkało więcej Niemców, na przykład na Śląsku. Poza tym można było uczęszczać na różnego rodzaju imprezy kulturalno-oświatowe, odczyty ideologiczne, występy grup teatralnych, orkiestr symfonicznych, pokazy filmowe, były też poranki dla dzieci esesmanów. Imprezy te odbywały się zazwyczaj w dużej sali w kuchni SS znajdującej się jakieś 200 m od obozu. Więźniowie mogli więc słyszeć z oddali radosne okrzyki i dźwięki muzyki. W okupowanym mieście było ponadto kino niemieckie i kilka restauracji Nur für Deutsche, gdzie esesmani pili wódkę bez narażania się na reprymendy oficerów. Wreszcie członkowie załogi wyjeżdżali dość często na urlopy przyznawane z różnych okazji. Były to urlopy taryfowe, okolicznościowe, zdrowotne, i świąteczne. Esesman mógł na dłuższej przepustce pojechać do miejscowości znajdujących się po drugiej stronie Wisły lub do Katowic, gdzie można było spotkać dziewczyny niemieckie i odpowiednio się zabawić. Za co esesmanom przyznawano dodatkowy urlop? Można było go otrzymać za gorliwość w pełnieniu służby, czym w wypadku batalionów wartowniczych było uniemożliwienie więźniowi ucieczki, bo za dopuszczenie do niej esesman mógł zostać srogo ukarany. Początkowo nagradzano czujnych esesmanów trzy- lub pięciodniowym urlopem, w zależności od sytuacji. Wartownicy zaczęli więc prowokować więźniów do opuszczenia miejsca pracy. Wydawano np. rozkaz przyniesienia wiadra z odległości kilkudziesięciu metrów od komanda. Wtedy padał strzał. Wzywano przełożonego strażnika, który stwierdzał, że skoro ciało zastrzelonego leży poza zasięgiem pracy grupy, w związku z czym należy to traktować jako próbę ucieczki, a esesmanowi należy się urlop okolicznościowy. W pewnym momencie komendant zorientował się jednak, że zdarzenia te są nagminne i zaczęto ograniczać przyznawanie tych urlopów. W późniejszym okresie za uniemożliwienie ucieczki esesman zazwyczaj dostawał już tylko pochwałę w rozkazie, co jednak aż tak bardzo nie zmieniło sytuacji. Po zgromadzeniu iluś pochwał esesman w końcu i tak dostawał urlop. Zachowały się zdjęcia esesmanów odpoczywających w Solahütte. Członkowie załogi KL Auschwitz mieli tam własny ośrodek wypoczynkowy. Późną jesienią 1940 r. niektórzy oficerowie SS zaczęli pytać komendanta o możliwość uprawiania gdzieś w pobliżu sportów narciarskich. Z terenu miasta widzieli oddalone o około 20 km Beskidy. W dolinie rzeki Soły znajdowała się wioska o nazwie Porąbka, gdzie można było wynająć pokoje i pojeździć na nartach. To ładna okolica. Niedaleko jest jezioro i zapora wodna na Sole. Zbudowano więc tam ośrodek wypoczynkowy SS. Zorganizowanie takiego miejsca w pobliżu obozu miało sens o tyle, że w wypadku udzielenia dwudniowego urlopu esesmanowi nie opłacało się jechać do rodziny w głąb Rzeszy. W weekendy do Solahütte mogli udawać się autobusem wszyscy esesmani, zwłaszcza ci z administracji obozu. Chętnych było tak wielu, że trzeba się było wcześniej na wyjazdy zapisać. Na terenie ośrodka znajdował się duży budynek z kwaterami i parę małych domków. Obsługę stanowiło kilku esesmanów oraz dwie więźniarki zajmujące się gotowaniem. Oprócz wypoczynku esesmani głównie zabawiali się i pili w tym miejscu wódkę. Trwało to do momentu, aż pewnego dnia jeden z oficerów przyjechał na inspekcję, w wyniku której usunięto całą winną zaniedbań kadrę ośrodka. Do Solahütte zapraszano również oficjeli, którzy zwiedzali obóz. Z wypoczynku esesmanów przetrwało wiele zdjęć wykonanych przez adiutanta ostatniego komendanta obozu. Koleżeństwo to bardzo ważny element propagandowy w SS. Jak ta kwestia kształtowała się wśród załogi? Ta idea Heinricha Himmlera miała odróżniać organizację SS od wojska, gdzie panowały dość sztywne zasady drylu pruskiego epoki wilhelmińskiej. Esesmani poza służbą mieli być kolegami swoich przełożonych. Przejawiało się to np. w wykorzystywaniu nomenklatury partyjnej w rozmowach lub na poły formalnej korespondencji, kiedy zwracano się do siebie per towarzyszu. Tak naprawdę jednak SS było formacją zmilitaryzowaną. Jeśli nawet takie pomysły powstawały w kręgach Himmlera, to w praktyce podoficerowie i szeregowcy odczuwali respekt wobec oficerów i rozumieli, że jeśli nawet w sytuacjach pozasłużbowych teoretycznie będą mogli się zwracać do nich w sposób wskazujący na skrócenie dystansu, to później, po rozpoczęciu służby mogą zostać przywołani do porządku i postawieni na baczność. Koleżeńskość funkcjonowała więc tylko jako pewien postulat. W praktyce nie miało to większego przełożenia na rzeczywistość, oprócz być może obowiązkowych imprez integracyjnych w rodzaju kameradenschaftów. Wszyscy esesmani musieli stawiać się na nie, choć czasami nie mieli na to ochoty. Gromadzono się w stołówce w budynku kuchni. Zebrani siedzieli przy stolikach, konsumowali kiełbaski i piwo, śpiewali gromadnie pieśni. Oficerowie nie lubili takich spotkań, gdyż musieli wtedy fraternizować się z podwładnymi. Natychmiast po opuszczeniu takiej sali wszystko wracało do normy, łącznie z salutowaniem. Czy zachowały się listy lub dzienniki esesmanów z grona załogi obozu? W ramach SS istniała cenzura. Esesmani w listach do rodzin opisywali swoje prywatne sprawy, które nie miały związku ze służbą. Jeżeli chodzi o prywatne notatki, to istnieje dziennik lekarza obozowego. Opisywał on, co wydarzyło się danego dnia, np. że najpierw był obecny przy selekcji, potem asystował przy rozstrzelaniu, a wieczorem podano w kasynie doskonałą sałatkę jarzynową. Warto dodać, że esesmani podpisywali zobowiązanie, że nikomu nie udzielą informacji na temat tego, co dzieje się w obozie. Za to przekroczenie teoretycznie groziła nawet kara śmierci. Zdarzyło się, że pewien członek załogi obozu pojechał do Katowic i w restauracji, po pijanemu, powiedział coś, czego nie powinien ujawniać. Doniesiono o tym i w rezultacie winny otrzymał surową karę aresztu. Esesmani chcieli mieć zdjęcia z terenu obozu, ale to było zakazane. W Kętach k. Porąbki znajdował się zakład fotograficzny, w którym esesmani po kryjomu zamawiali wywoływanie filmów i wykonanie zdjęć. Pracujący tam Polak zrobił z nich kilka odbitek. Widać na nich także esesmanów na tle koszar. Jak wyglądało zakwaterowanie esesmanów? Podoficerowie bez rodzin oraz szeregowcy mieszkali początkowo w budynkach koszarowych dawnego monopolu tytoniowego. Wstawiano tam prycze. W 1942 r. część członków załogi, której stan liczebny stale wzrastał, została ulokowana dodatkowo w czterech barakach zbudowanych w pobliżu krematorium nr 1. Później większość esesmanów z obozu spała w dużych koszarach, w drewnianych obszernych barakach, które zbudowano w Birkenau przy wejściu do obozu wraz z całym zapleczem socjalnym, kuchnią i szpitalem. Natomiast oficerowie mający rodziny, otrzymali domy i wille w pobliżu obozu Auschwitz I należące przed wojną do mieszkańców Oświęcimia, Polaków i Żydów, których wysiedlono w 1940 i 1941 r. Jeżeli budynek był duży, to dzielono go na dwa (lub więcej) mieszkania służbowe, natomiast jeżeli był mniejszy, to całą przestrzeń zajmował oficer SS z żoną i dziećmi, dostawał też ogródek do uprawy. Czy esesmani przebywali tutaj ze swoimi dziećmi? Ci, którzy mieszkali w domach po wysiedlonych Polakach, prowadzili życie rodzinne. Dziećmi zajmowały się matki, które miały też do dyspozycji polskie dziewczyny z miasta, mniej więcej w wieku 14–15 lat. Otrzymały one nakaz pracy z Arbeitsamtu, głównie po to, by żona oficera nie musiała zajmować się tak przyziemnymi rzeczami jak obieranie ziemniaków czy mycie naczyń. Komendantowi i niektórym oficerom służyły także więźniarki, kobiety wyznania Świadków Jehowy. Dzieci esesmańskie zachowały zapewne w pamięci dym z krematoriów, które znajdowały się blisko miejsc zamieszkania. We wspomnieniach więźniów można napotkać na opisy zachowania starszego syna Rudolfa Hössa, który ponoć był wyniosły i opryskliwie się do nich zwracał. Trudno powiedzieć, w jakiej mierze jest to zgodne z prawdą. Nie sądzę rzecz jasna, by można było wskazywać na dzieci esesmanów jako na winnych tego, co wydarzyło się tutaj. Czy więźniowie musieli wykonywać zabawki dla pociech członków załogi obozowej? Syn komendanta zażyczył sobie samolot, więc więźniowie skonstruowali dla niego w warsztacie blacharskim duży model Focke-Wulfa 190 z obracającym się śmigłem. Chętnie się w nim bawił. Trzeba nadmienić, że osadzeni nie mieli obowiązku wykonywania w warsztatach tzw. fuch dla esesmanów. Jednak w trosce o własne bezpieczeństwo to robili. Do dziś w zbiorach muzeum znajdują się takie przedmioty, które znaleziono w domu komendanta, np. popielniczka, kałamarz, serwetnik, itp. Popularność zdobył film fabularny Chłopiec w pasiastej piżamie. Sytuacja tam przedstawiona może być przez nieznających realiów widzów oceniana jako prawdopodobna. Czy dzieci esesmanów miały kontakt z więźniami na terenie obozu? Nie, co najwyżej gdy bawiły się w ogródkach i innych miejscach pod nadzorem wspomnianych już dziewczynek, mogły widywać więźniów pracujących w pobliżu. Esesmani mieli też możliwość zamówienia więźniów fachowców do przeprowadzenia remontu domu, malowania, tapetowania, itd. Zapewne widziały ich dzieci, natomiast nie wiemy, jakie były ich reakcje. Film Chłopiec w pasiastej piżamie jest niestety w swej treści absurdalny. Bardzo nie lubię tego rodzaju dzieł, w których pokazuje się rzeczy zupełnie nierealne tylko po to, by zszokować widza i co tu ukrywać, zarobić wysokie tantiemy. Film i książka, o których pan mówi, nie mają nic wspólnego z realiami obozu. Czy byli esesmani, za którymi Rudolf Höss nie przepadał? Komendant miał swoje sympatie i antypatie. Głównie chodziło o oficerów. Lubił na przykład naczelnego architekta Karla Bischoffa, natomiast nie cierpiał Maksymiliana Grabnera, szefa wydziału politycznego, którego uważał za lizusa i intryganta. Wielu innych oficerów oceniał jako całkowicie nieprzydatnych, zaś naczelnego lekarza Wirthsa uważał za dobrego specjalistę, ale mającego zbyt wiele skrupułów. Jak więźniowie wspominają zachowanie rodziny komendanta? Hedwiga Höss niezbyt pozytywnie jest wspominana przez więźniów. Nie należała do żon, które – jak kilka innych - okazywały więźniom współczucie, powiedziały parę dobrych słów czy też podały kawałek chleba lub talerz zupy, gdy mąż nie widział. Była kapryśna, wymagająca, skupiona na tym, by więźniowie wykonywali obowiązki szybko i zgodnie z życzeniami. Żona komendanta co prawda zainterweniowała, kiedy dowiedziała się, że ogrodnik, który pracował w ogrodzie Hössów, ma zostać rozstrzelany. Chodziło jednak wyłącznie o to, że dobrze wykonywał swoją pracę i szkoda by było go utracić. Plotkowano o kontaktach Hedwigi z niemieckim więźniem o nazwisku Gronke, który był kapo w obozie. Został później zwolniony, ale zachował funkcje kierownicze w garbarni. Bywał w domu komendanta i pod nieobecność męża pani Höss miała ponoć zachowywać się wobec niego w sposób dość dwuznaczny. Można też spotkać opinie, że żona komendanta fizycznie znęcała się nad więźniami. Raczej w to nie wierzę. Co wiemy na temat religijności załogi KL Auschwitz? Nie nakazywano esesmanom porzucenia wiary chrześcijańskiej. Milcząco przyjmowano fakt, że większość z nich deklarowała przynależność do Kościoła katolickiego lub protestanckiego. Dawano jednak do zrozumienia, że jako elita, ludzie bardziej obyci i rozumiejący rzeczywistość, powinni zdawać sobie sprawę z tego, że wiara w konieczność kontaktów z Bogiem za pośrednictwem kapłana, stanowi jakiś absurd. Propagowano wystąpienie z kościoła i ateizm, który w praktyce sprowadzał się do wiary w bliżej nieokreślonego Boga, który czuwa nad narodem niemieckim. W KL Auschwitz nie było kapelana. Nie odbywały się żadne msze polowe. Na zdjęciach z pogrzebu esesmanów, którzy zostali zabici w czasie nalotu amerykańskiego, nie widać osób duchownych. W kwaterach wywieszano plakaty z maksymą Teodora Eickego, że powinnością esesmana jest wiara w wodza Adolfa Hitlera, a do tego nie potrzeba ani kadzidła, ani księży. Przez długi czas niedziela była w KL Auschwitz dniem wolnym. Kiedy więc więźniowie zostawali w obozie, esesmani mogli pójść do miasta na przepustkę. Jeżeli wykorzystali ten czas, aby udać się do kościoła, nie spotykało się to z jakąś wyraźną niechęcią ze strony przełożonych. Niemniej w relacjach mieszkańców miasta nie ma informacji o masowym uczestnictwie esesmanów we mszach. Zapewne w KL Auschwitz uczucia religijne wygasały. Załogę trawiła korupcja. Wielką skalę tego zjawiska potwierdzają relacje więźniów. W 1944 r., kiedy największe transporty trafiały do KL Auschwitz, esesmani posiadali w swoich kwaterach sporo przedmiotów wartościowych. Wysyłali je potem do swoich rodzin w Niemczech. Upijali się też alkoholem pochodzącym z obozowej kanady. Oczywiście sprawy te starano się ukryć, tak by nikt poza obozem o nich się nie dowiedział. Świadczą o tym mizerne wyniki dochodzenia przeprowadzonego przez esesmańskiego śledczego Konrada Morgena. Mówi się o tym, że właśnie z tego powodu komendant Höss stracił stanowisko. Zamiast spodziewanej kary przeniesiono go jednak na wyższe stanowisko w Berlinie. Komendanci obozów podlegali takim zmianom, co pewnie częściowo wynikało z przekonania Himmlera, że nie powinni być w danym miejscu zbyt długo. Rudolfa Hössa awansowano w chwili, kiedy wcale tego nie chciał. Wiemy, że usiłował przez swoich znajomych dotrzeć do Himmlera, aby odwieść go od tej decyzji. Czuł się w okupowanym Oświęcimiu dobrze, miał duży, wygodny dom, mieszkała w nim jego rodzina. Awans nie był dla niego wcale polepszeniem sytuacji życiowej. Trzeba jednak pamiętać, że przeniesienia służbowe nie były w SS czymś nadzwyczajnym. Ruch kadrowy wśród załogi był dość spory i w rezultacie przy prawie 8,5 tys. esesmanów, których pobyt w KL Auschwitz odnotowano w aktach, stan załogi zmienił się prawie trzykrotnie. Pod koniec 1944 r. liczba esesmanów w KL Auschwitz znacznie przekraczała 3 tys. Tuż po wyjeździe komendanta wybuchł tajemniczy pożar. Spłonęła część drewnianego baraku przy krematorium, gdzie gromadzono dowody przestępczej działalności esesmanów. To potwierdzało, że nikt w obozie nie był zainteresowany w ujawnieniu prawdy, a korupcja była wszechobecna i nie do powstrzymania. Ciekawa jest sekwencja zdarzeń opisywana w rozkazach komendanta. Zalecono w nich, by wartościowe przedmioty, znalezione na terenie obozu przynosić do komendantury. Po pewnym czasie jeden z esesmanów rzeczywiście przyniósł większą sumę w funtach i dolarach. Höss ucieszył się wielce z tego powodu, a ów podoficer otrzymał pięć dni urlopu okolicznościowego. W następnym rozkazie komendant poinformował, że zgłosiło się też dwóch innych esesmanów, którzy przynieśli jeszcze więcej pieniędzy. Ci również dostali urlop. Później zgłosili się kolejni, tym razem z sumą stanowiącą wartość aż około dwóch lat ich żołdu. Skoro więc przeznaczyli taką sumę w celu uzyskania kilku dni urlopu, to znaczy, że w rzeczywistości byli w stanie zgromadzić o wiele większe kwoty. W końcu Höss zorientował się, o co chodzi. W kolejnym rozkazie stwierdził, że jeżeli ktoś znajdzie pieniądze, to powinien je zanieść nie do niego, tylko do kwestury. Proceder kradzieży mienia więźniów przybrał w KL Auschwitz ogromne rozmiary zwłaszcza od 1942 roku, kiedy do obozu zaczęto przywozić masowe transporty Żydów. Ci, opuszczając domy, zabierali ze sobą najbardziej wartościowe przedmioty, które miały pomóc w rozpoczęciu życia w nowym miejscu. Inni więźniowie, np. Polacy, przybywali z aresztów, w których byli przetrzymywani tygodniami lub miesiącami. Do KL Auschwitz trafiali praktycznie w jednej koszuli. Nie mieli podobnych środków ze sobą. Za co najczęściej karano członków załogi? Najwyższą karą było skierowanie sprawy do zamiejscowego oddziału sądu SS z Wrocławia, mieszczącego się w Katowicach. Tak było w wypadku znaczących spraw. Na co dzień przewinienia kończyły się umieszczeniem delikwenta w areszcie, np. za zaśnięcie na służbie wartowniczej. Rysem charakterystycznym KL Auschwitz była duża liczba kar za picie alkoholu. Wynikało to z monotonii służby, pewnie też wątpliwości natury moralnej, a problem jeszcze się nasilił, kiedy z obozowej kanady trunek zaczął w dużej ilości docierać do obozu. Pod wpływem alkoholu pełniący służbę opryskliwie odpowiadali oficerom, nie salutowali, kontaktowali się z więźniami w sposób niedozwolony. Znacznym wykroczeniem było napicie się alkoholu z więźniem. Porozmawiajmy o kobietach pracujących w obsłudze KL Auschwitz. Nosiły mundury, choć nie były esesmankami. SS było dość patriarchalną organizacją, w której wszyscy mieli jasno określone role. Zgodnie z ideałami nazizmu kobieta miała siedzieć w domu, zajmować się dziećmi i gotowaniem. Istniały jednak dwie formacje kobiece, których członkinie można było spotkać w obozach koncentracyjnych. SS-Helferinnen/SS-Maiden pełniły w nich służbę jako personel pomocniczy, np. telefonistki, telegrafistki, maszynistki w biurach komendantury. W KL Auschwitz było ich niewiele, około dwudziestu, może mniej. Nosiły one takie quasi-mundury, kurtkę i spódnicę. W zasadzie nie miały kontaktu z więźniami, w przeciwieństwie do SS-Aufseherinnen, czyli nadzorczyń wyznaczonych do pełnienia służby w obozie kobiecym. Te, choć formalnie nie należały do SS, podlegały komendantowi, który posiadał wobec nich uprawnienia dyscyplinarne. Były swego rodzaju pracowniczkami kontraktowymi: podpisywały umowę o zatrudnienie z SS, otrzymywały umundurowanie i żołd. Praca w obozie koncentracyjnym była szansą dla dziewczyn rekrutujących się z marginesu społecznego lub bezrobotnych. Skierowano je do KL Auschwitz i innych obozów także po to, żeby uniemożliwić esesmanom kontakt z więźniarkami. Przestrzegano ściśle zasady, że wstęp dla mężczyzn na teren obozu kobiecego jest zabroniony, z wyjątkiem kilku oficerów i lekarzy. Pełnię władzy w obozie kobiecym miały więc w praktyce nadzorczynie. Posiadały pejcz, pistolet lub kij. Równie ochoczo znęcały się nad więźniarkami. Czy były różnice w wyglądzie między członkiniami tych formacji? Były pewne szczegóły w ubiorze czy w odznakach. Zdarzały się pomyłki w identyfikacji. Istnieje seria zdjęć z domu wypoczynkowego w Porąbce/Międzybrodziu. Widać na nich bawiące się przy dźwiękach akordeonu SS-Helferinnen. W niektórych publikacjach mylono je z nadzorczyniami. SS-Aufseherinnen miały wysokie buty z cholewami i czarne płaszcze służbowe. Skazany członek załogi Oskar Gröning przyznał, że widział komory gazowe, a to, co wydarzyło się w obozie, jest prawdą. Wspominał, że starał się o przeniesienie z KL Auschwitz. Czy w dokumentach są ślady, że esesmani nie wytrzymywali służby i składali takie podania? Czy mieli jakieś wyrzuty sumienia? Takich dokumentów nie ma. Nie zachowało się żadne podanie zawierające prośbę o przeniesienie z KL Auschwitz. Co prawda wielu esesmanów opuściło obóz w ten sposób, że zostali wysłani do służby wojskowej na froncie, ale wątpię, by rozterki moralne miały na to wpływ. Można było zrobić coś innego, jeżeli kogoś ruszyło sumienie. Jedną z możliwości, najbezpieczniejszą, było np. symulowanie jakiejś choroby. W dokumentach obozowych możemy napotkać dość zaskakujące informacje o przypadkach chorób, które tak często nie powinny się zdarzać w wojsku. Wiadomo też o dwóch esesmanach, którzy z KL Auschwitz zdezerterowali. Ostatnio udało mi się odnaleźć dokument, z którego wynika, że jeszcze inny esesman został skazany za dezercję na karę wieloletniego pobytu w więzieniu. Trudno powiedzieć, czy takie decyzje były wynikiem np. wyrzutów sumienia czy też były powodowane czymś innym, np. ucieczką przed odpowiedzialnością. Z pewnością nie można potwierdzić tego, co wielu esesmanów po wojnie zeznawało: że prosili o przeniesienie na front, ale ich dowódca uznał to za niemożliwe, ponieważ z KL Auschwitz ze względu na specyfikę służby nie można było odejść. To nieprawda. Jak wspomniałem, wielu esesmanów przeniesiono do jednostek frontowych SS. Z kolei liczni esesmani trafiali z tych jednostek do KL Auschwitz w sytuacji, gdy odnieśli obrażenia i zostali uznani za niezdolnych do służby wojskowej. Obóz ten był relatywnie bezpiecznym miejscem do 1944 r., kiedy zaczęły się bombardowania amerykańskie. Na czym polegała różnica między podejściem do odpowiedzialności esesmanów w Polsce i innych krajach? Były trzy sposoby radzenia sobie z problemem karania zbrodniarzy z załogi KL Auschwitz. Pierwszy to metody stosowane przez sądy w zachodnich strefach okupacyjnych Niemiec, gdzie dotarła większość esesmanów. Zostali oni zidentyfikowani i osadzeni w obozach jenieckich, a następnie w więzieniach. Stawali przed sądami wojskowymi, które wydały wiele wyroków śmierci, zwłaszcza na lekarzach SS, wyższych oficerach, komendantach poszczególnych części obozu Auschwitz. Potem starano się, aby esesmani, którzy popełnili zbrodnię na terenie jakiegoś kraju, zostali poddani ekstradycji i wydani jego władzom. Anglicy i Amerykanie dość konsekwentnie stosowali tę zasadę. W ten sposób esesmani z załogi KL Auschwitz trafili do więzień w Polsce, gdzie oczekiwali na procesy. Organizowano je w sposób dwojaki. Najbardziej obciążeni esesmani stawali przed Najwyższym Trybunałem Narodowym, jak np. Rudolf Höss w Warszawie lub wyżsi oficerowie w procesie krakowskim. Pozostałe sprawy kierowano do rozpatrzenia przez sądy powszechne w Krakowie, Katowicach i innych miejscowościach. Jednak właściwie tylko w odniesieniu do ważniejszych esesmanów można było odnaleźć materiał dowodowy w postaci dokumentów lub świadków, więc istniała spora szansa ukarania winnych w wymiarze adekwatnym do popełnionych przez nich zbrodni. Dlatego rozprawy przed NTN kończyły się albo skazaniem na śmierć, albo dość wysokim wyrokiem. Niestety w wypadku ogromnej większości esesmanów zidentyfikowanych jako członkowie załogi KL Auschwitz brakowało dowodów. Przed sądem stawała grupa oskarżonych. Pojawiali się świadkowie twierdzący, że nie rozpoznają oskarżonego, ale generalnie wszyscy esesmani byli okrutni. Oskarżeni mówili zaś, że niczego nie pamiętają, nie słyszeli o krematoriach i komorach gazowych, nie są niczemu winni. Sąd w tej sytuacji miał dylemat, co robić dalej. Przyjmując dzisiejsze kryteria praworządności, trudno byłoby bez dowodów skazać takiego esesmana na jakąkolwiek karę. Sądy w Polsce przyjęły jednak wówczas konstrukcję prawną, iż sama służba w obozie była wystarczającym powodem do skazania oskarżonego na karę więzienia, za przynależność do kryminalnej organizacji pod nazwą Załoga KL Auschwitz. Z tego tytułu można było dostać karę zazwyczaj około dwóch lat więzienia. Skazano więc wielu esesmanów, przy czym wyroki były zazwyczaj bardzo niskie, nadto podlegali oni potem amnestii i po zwolnieniu wyjeżdżali do Niemiec. Wielkiej krzywdy nie doznali. Trzeba również pamiętać o tym, że zaledwie mniej niż 10 proc. esesmanów z KL Auschwitz, którzy przeżyli wojnę, zostało rozpoznanych i wysłanych do Polski. Większość załogi uniknęła tego w latach czterdziestych, aż udało im się dotrwać do początku zimnej wojny, a wówczas ekstradycje zostały wstrzymane. Mogli w Niemczech spokojnie żyć i robić kariery mniej więcej do końca lat pięćdziesiątych. Wówczas na poważnie zaczęto zajmować się w RFN karaniem zbrodni. Ogromną rolę odegrał w tym Fritz Bauer, prokurator w Hesji, który pokonał niechęć kolegów prawników i policjantów. Duże znaczenie miały organizacje lewicowe, SPD. W prasie zaczęły pojawiać się artykuły, że mordercy nadal są wśród nas i trzeba ich ukarać, aby sprawiedliwości stało się zadość, a Niemcy mogli odzyskać spokój sumienia. Ta praca zaowocowała kilkoma procesami określanymi później jako oświęcimskie we Frankfurcie nad Menem. Rezultaty były w dużej mierze niezadowalające, gdyż przy stosowaniu niemieckiego kodeksu karnego i porzuceniu metody karania za przynależność do załogi SS obozu Auschwitz, trzeba było w wypadku każdego podsądnego znaleźć świadków i dowody konkretnej winy, np. że w określonym czasie zidentyfikowany esesman zabił danego więźnia. A wątpliwości działały na korzyść oskarżonych. Tymczasem byli więźniowie często nie pamiętali nazwisk swoich oprawców i wielu szczegółów mających znaczenie procesowe. Ponadto w pewnym momencie Sąd Najwyższy w Niemczech Zachodnich stwierdził, że sam fakt pełnienia służby w Auschwitz nie oznaczał np. świadomości esesmana o popełnianiu w Birkenau masowych morderstw w komorach gazowych. Trudno zatem taką osobę uznać za współuczestnika zbrodni. Zahamowało to postępowania sądowe. Rezultat był taki, że 90 proc. członków SS pełniących służbę w KL Auschwitz nigdy nie zostało ukaranych. Czy w procesach załogi w Polsce zdarzyły się jakieś uniewinnienia? Tak, czasami niestety dość kuriozalne. Po procesie czterdziestu wyższych rangą (oprócz kilku wyjątków) członków załogi SS KL Auschwitz w Krakowie prezydent Bolesław Bierut ułaskawił, nie wiadomo dlaczego, obok najmłodszego także i najstarszego z podsądnych. Był to ten sam człowiek, u którego znaleziono wspomniany przeze mnie pamiętnik, lekarz SS odpowiedzialny za selekcje na rampie, który kierował ludzi do komory gazowej. Sam się zresztą do tego przyznał. Jednak został ułaskawiony i w spokoju mógł dożyć końca swoich dni w Niemczech. Inny przykład to historia lekarza, który pełnił służbę w Instytucie Higieny SS. Władze, kompletując skład oskarżonych, kierowały się też po części motywami propagandowymi, chciały znaleźć choćby jednego esesmana, który zachowywał się wobec więźniów inaczej, był wobec nich życzliwy. Chodziło o dołączenie go do grupy podsądnych po to, aby można go było następnie uniewinnić, wykazując bezstronność polskiego składu orzekającego. Tak postąpiono wobec Hansa Müncha, którego więźniowie zapamiętali jako człowieka kulturalnego, nieznęcającego się nad nimi. Po wielu latach Münch udzielił pewnej gazecie w Niemczech wywiadu, w którym stwierdził, że brał jednak udział w selekcjach. Czy w zachowaniu pierwszego komendanta KL Auschwitz w procesie warszawskim coś Pana zaskoczyło? Był to jedyny wyższy oficer SS, który brał na siebie odpowiedzialność za zbrodnie popełnione w obozie. Raczej nie kłamał, a jego wspomnienia są w przeważającej mierze wiarygodne. Jest to cenny materiał źródłowy. Inni komendanci z KL Auschwitz, łącznie z Arthurem Liebehenschelem, mówili, że o niczym nie wiedzieli. Gdzie jest ciało Rudolfa Hössa? Nie wiemy. Prawdopodobnie po egzekucji jego ciało zostało przewiezione do Wadowic. Wyniki badań przeprowadzonych przez tamtejszego historyka nie doprowadziły do ostatecznych konkluzji. Myślę, że to dobrze. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, podobnie jak w wypadku innych zbrodniarzy wojennych, że w pewnym momencie na jego grobie pojawiłyby się kwiaty składane przez neonazistów. Wiemy natomiast, że ciała esesmanów skazanych w procesie krakowskim i następnie straconych były wykorzystywane przez studentów medycyny Uniwersytetu Jagiellońskiego. Czy toczą się obecnie w Niemczech postępowania przeciw esesmanom z KL Auschwitz? Jeżeli żyją, to są już bardzo wiekowi. W Ludwigsburgu jest prokuratura, która działa mniej więcej tak, jak pion śledczy naszego IPN-u. Bez względu na to, czy istnieje szansa, że esesman zostanie postawiony przed sądem, ma ona obowiązek gromadzenia materiałów dowodowych. Możliwość, że ktokolwiek z załogi SS odpowie jeszcze przed wymiarem sprawiedliwości jest obecnie jednak znikoma. Ludzie ci mają około stu lat i prawdopodobnie każdy adwokat mógłby takiego podsądnego wybronić, ze względu na stan zdrowia lub demencję starczą. IPN we współpracy z dr. hab. Aleksandrem Lasikiem oraz Muzeum, uruchomił przed kilku laty bazę załogi SS KL Auschwitz na portalu Czy członkowie rodzin tych esesmanów przyjeżdżali do Muzeum? Mieliśmy kontakt z takimi osobami. Rozmawiałem na przykład z pewną bardzo miłą, dystyngowaną panią, która była córką Artura Liebehenschela, oraz z wnukiem komendanta Hössa. Ludzie ci różnie radzą sobie z historią rodzinną. Dzieci pierwszego komendanta nie chcą na ten temat mówić, lecz na przykład jego wnuk Reiner przeciwnie, swego czasu udzielił wielu wywiadów. Dzielił się swoją traumą. Niekiedy pracownicy Muzeum po zakończeniu zwiedzania są zagadywani przez osoby, które szeptem informują, że ich przodek był w załodze KL Auschwitz. Czasami otrzymujemy korespondencję z pytaniami od przerażonych wnuków esesmanów oczekujących potwierdzenia lub zaprzeczenia, że ich przodek był w KL Auschwitz. Nasza kartoteka esesmanów jest dosyć kompletna i najczęściej jesteśmy w stanie odpowiedzieć na takie pytania. Pamiętam przypadki, w których dochodziło do wymiany korespondencji, początkowo dość nieprzyjemnej. Rodziny miały pretensje, że mówimy o niegodnym zachowaniu esesmana, tymczasem ten ktoś w rodzinie został zapamiętany jako miły człowiek. Po wymianie argumentów zazwyczaj spotykamy się jednak ze zrozumieniem. W naszej rozmowie jasno wykazaliśmy, że KL Auschwitz był nie polskim, a niemieckim obozem koncentracyjnym i zagłady, stworzonym na terenie włączonym do Rzeszy. Jakie jeszcze nieprawdy Muzeum musi prostować? Wspomniałem już o liczbie ofiar. Jest grupa osób, twierdząca niezgodnie z prawdą, że nie było to ponad jeden milion, tylko wiele milionów. Niektórzy zaś utrzymują, że przeciwnie, liczba spalanych ciał była znacznie mniejsza. Według nich jeżeli z transportu liczącego 2 tys. osób tylko 200 więźniów trafiało do obozu, to wcale nie oznacza, że 1800 osób zostało zamordowanych w komorach gazowych. Ich zdaniem mogli oni zostać z KL Auschwitz wysłani na roboty przymusowe do Rosji i później się rozproszyć. To dość dziwny pomysł neonazistów: jak wytłumaczyć fakt kierowania do obozu wielkich transportów ludzi, z których zarejestrowano jako więźniów jedynie nikły procent. Według nich nie było komór gazowych, a w KL Auschwitz Żydzi ci wcale nie zginęli, lecz żyją sobie gdzieś na świecie pod zmienionymi nazwiskami. Niektórzy usiłują też dowodzić, że warunki życia więźniów w obozie były całkiem znośne. Pewien człowiek opublikował na przykład na stronie internetowej zdjęcie zrobione owszem w Auschwitz, ale w mieście, nie w obozie. Widać na nim dwóch mężczyzn ubranych w białe stroje szermiercze, mierzących do siebie szpadami, a w tle wielki baner z napisem Klub Sportowy IG Farben. Fotografię opisano jako turniej w Auschwitz i podano, że więźniowie spędzali w ten sposób czas wolny. Jak można z kimś takim podejmować dyskusję? Ktoś inny z kolei twierdził, że w Birkenau nie można było spalać zwłok w dołach spaleniskowych, gdyż teren jest zbyt podmokły. Nie wziął pod uwagę tego, że esesmani w czasie wojny wykopali siłami więźniów głębokie rowy, obniżając znacznie poziom wód gruntowych. Wyjaśnienia są więc zazwyczaj proste i teoretycznie moglibyśmy wdawać się w polemiki z takimi osobami. Niestety, prawie zawsze nie chcą w ogóle słuchać naszych argumentów. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał Maciej Foks
Maciej Rydzewski Nazwa szkołyZespół Szkół Ponadgimnazlanych w Kaliszu Pomorskim Ulica i nr domu szkołyWolności 20 Kod pocztowy szkoły78-540 Miasto szkołyKalisz Pomorski Dane zespołu Nauczyciel – Opiekun - imię i nazwiskoMaciej Rydzewski Pierwszy uczeń Uczeń 1 – imię i nazwiskoKacper Kłos Drugi uczeń Uczeń 2 – imię i nazwiskoTobiasz Głowacki Trzeci uczeń Uczeń 3 – imię i nazwiskoKonrad Hubert Nowak Miejsce pamięci Nazwa miejscaOflag IID Gross Born Dokładny opis miejscaOflag II D Gross Born (Grossborn-Westfalenhof) był niemieckim obozem jenieckim dla oficerów. Z nazwy wywnioskować można: Oflag – obóz jeniecki dla oficerów, II – na terenie drugiego okręgu wojskowego, D – czwarty obóz jeniecki dla oficerów w tym okręgu wojskowym, Gross Born – na terenie tej miejscowości. Trafiali tu polscy żołnierze po klęsce kampanii wrześniowej, żołnierze i oficerowie francuscy i radzieccy, oficerowie polscy przenoszeni z innych oflagów, powstańcy warszawscy oraz jeńcy jugosłowiańscy. Przetrzymywani na terenie obozu jeńcy za wszelką cenę starali się stwarzać pozory normalnego życia, obóz słynął z rozwiniętej siatki konspiracyjnej, a przede wszystkim z życia obozowego zorganizowanego na ogromna skalę (teatr, chór, koło samokształcenia - przekształcone w Studium Pedagogiczne). Na terenie obozu działała konspiracja związana z AK i organizacją Odra. Na miejscu dawnego obozu można obecnie znaleźć dwa pomniki, tablicę informacyjną z planem obozu, miejsce do wypoczynku z ławeczkami. Głębiej w lesie znajduje się cmentarz z bezimiennymi brzozowymi krzyżami. Na terenie obozu znajduje się cmentarz, na którym spoczywają polscy oficerowie. Uwagę przykuwa też krzyż stojący niedaleko cmentarza, na wzniesieniu. Uderzający jest jego projekt, bo wykonano go z różnych metalowych elementów znajdujących się na terenie obozu. Ten krzyż stoi w miejscu, gdzie była obozowa kaplica. Poświęcił go kard. nom. Ignacy Jeż. Oflag II D Gross Born znajduje się w Kłominie, wiosce w gminie Borne Sulinowo. Najwygodniej dostać się do miejscowości Kłomino kierując się z Bornego Sulinowa na Nadarzyce i następnie skręcając w prawo. Po kilku kilometrach napotkać można znak kierujący bezpośrednio do miejscowości. Na trasie znajdują się drogi szutrowe. Miejsce jest dostępne prze cały czas ze względu na położenie w terenie leśnym, brak obiektów zamkniętych. W położonym niedaleko Oflagu II D Bornym Sulinowie znajduje się Izba Muzealna z ekspozycją poświęconą obozowi jenieckiemu. Adres: Aleja Niepodległości 28, otwarta od wtorku do piątku w godzinach 10:30 – 14:30. Żywa lekcja historii Opis przeprowadzonej żywej lekcji historiiLekcję historii przeprowadziliśmy podczas ósmej edycji Rajdu Szlakiem Ewakuacji Jeńców Oflagu II D Gross Born. Miejsca ściśle związanego z postacią gen. Witolda Dzierżykraja - Morawskiego. To tam stanął na czele konspiracyjnej organizacji "Odra" i stamtąd wyruszył w ostatnią drogę do obozu w Manthausen. Rajd odbył się w dniach od 6 do 8 czerwca 2019r. Byliśmy jego uczestnikami wraz z grupą 36 uczniów i absolwentów ZSP w Kaliszu Pomorskim. Organizatorem imprezy jest nauczyciel geografii w kaliskim liceum Paweł Łuczko. Celem rajdu jest upamiętnianie polskich oficerów, głównie żołnierzy września 1939 roku i powstańców warszawskich, którzy byli jeńcami Oflagu IID. Na pamiątkę ich ewakuacji, która miała miejsce w styczniu 1945r. do obozu w Sandbostel, organizowany jest rajd, którego trasa przebiega przez miejscowości znajdujące się na szlaku ewakuacji jeńców. Tegoroczna edycja rajdu rozpoczęła się na terenie Oflagu IID, gdzie spotkaliśmy się z dr Tomaszem Skowronkiem, Zastępcą Dyrektora Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Szczecinku, znawcą historii Oflagu II D, obozowego życia i Skowronek opowiedział także o naszym bohaterze, co było dobrym wstępem do lekcji. Lekcję poświęconą niezwykłej historii gen. Dzierżykraja - Morawskiego przeprowadziliśmy w dniu 6 czerwca 2019r. na terenie Oflagu II D. Zaczęliśmy od rozdania uczestnikom rajdu przygotowanych przez nas ulotek poświęconych bohaterowi, tak aby mogli samodzielnie bliżej poznać tę postać. Opowiedzieliśmy o nim, a na koniec przeprowadziliśmy quiz sprawdzający wiedzę uczestników rajdu podzielonych na drużyny o naszym bohaterze. Quiz był jednym z zadań rozwiązywanych przez młodzież podczas rajdu, mającego także charakter gry terenowej, przygotowanej przez pana Pawła Łuczko. W ten sposób aktywnie włączyliśmy się do tej imprezy i upowszechniliśmy wśród uczestników rajdu wiedzę o gen. Dzierżykraju - Morawskim. Poza tym na trasie rajdu rozdawaliśmy ulotki o naszym bohaterze mieszkańcom miejscowości, przez które przechodziliśmy, zostawialiśmy je też, np. w sklepach czy świetlicach wiejskich. Udział w rajdzie był dla nas wyjątkowym przeżyciem, a szczególnie możliwość upamiętnienia jeńców, wśród których był nasz bohater, na terenie Oflagu II D. Cieszymy się, że w ten sposób mogliśmy oddać hołd generałowi. To jednak nie koniec naszych działań edukacyjnych. Mieliśmy okazję wraz z naszą klasą 1c w dniu 18 czerwca 2019r. wziąć udział w pokazach na poligonie drawskim w ramach ćwiczeń Dragon 19 z udziałem żołnierzy polskich i sojuszniczych armii NATO. Tutaj również opowiadaliśmy żołnierzom o konkursie i naszym bohaterze, a wśród nich generałowi broni Rajmundowi Andrzejczakowi, Szefowi Sztabu Generalnego WP oraz generałowi broni Jarosławem Mice, Dowódcy Generalnemu Rodzajów Sił Zbrojnych. Spotkaliśmy także kombatanta, powstańca warszawskiego, który w 1945r. trafił do obozu w Santbostel, gdzie spotkał się z oficerami ewakuowanymi z Oflagu II D, kolegami gen. Dzierżykraja - Morawskiego. Opowiedzenie żołnierzowi AK o naszym bohaterze było niezwykłym przeżyciem. Planujemy nadal upowszechniać pamięć i prowadzić lekcje o gen. Dzierżykraju - Morawskim. Zaczniemy we wrześniu od naszej klasy wojskowej, której patronem został nasz bohater w ramach pilotażowego programu MON wspierania szkół ponadpodstawowych prowadzących klasy mundurowe. Sylwetka bohatera Imię i nazwisko bohateraWitold Dzierżykraj - Morawski Opis postaciDzieciństwo i młodość Witold Dzierżykraj – Morawski urodził się 25 marca 1895 roku w Oporowie w Wielkopolsce. Po maturze w 1913 roku został powołany do służby w armii niemieckiej. Po przeszkoleniu wojskowym rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Studia prawnicze przerwała mu I wojna światowa i służba w armii niemieckiej, gdzie dosłużył się stopnia podporucznika. W grudniu 1918 roku uczestniczył w Powstaniu Wielkopolskim. W wojsku i służbie dyplomatycznej II Rzeczpospolitej W styczniu 1919 rotmistrz Witold Dzierżykraj – Morawski został żołnierzem Wojska Polskiego, służąc w 1 pułku ułanów Wielkopolskich.. Od stycznia 1920 rozpoczął studia w Wyższej Szkole Wojennej. W wojnie z bolszewikami w 1920r. wziął udział jako szef sztabu VII Brygady Jazdy. Brał udział m. in. w bitwie pod Komarowem. Za wykazane w tej bitwie bohaterstwo otrzymał srebrny krzyż orderu Virtuti Militari. Po ukończeniu nauki otrzymał tytuł oficera Sztabu Generalnego i przydział do Inspektoratu Armii Nr 2 na stanowisko I referenta, a następnie został wykładowcą w Centralnej Szkole Kawalerii w Grudziądzu. Od 1923 roku przez 3 lata pełnił funkcję attaché wojskowego w Bukareszcie, a od 1928 do 1932r. roku w Berlinie. Od kwietnia 1932 do 1937 był dowódcą 25 pułku ułanów Wielkopolskich. Czołowy polski historyk wojskowości, profesor dr hab. Aleksander Woźny powiedział, że „pułkownik Witold Dzierżykraj-Morawski, będąc dowódcą 25 pułku ułanów zasłynął tym, iż z własnych funduszy „dofinansowywał” furaż dla tegoż pułku… Będąc attaché wojskowym w Berlinie, miał pełną świadomość, że – jak pisał w raportach – „za chwilę” Niemcy staną się ogromną potęgą militarną”… Na pułkownika awansował w styczniu 1935 r. Został oficerem sztabowym w Inspektoracie Armii we Lwowie. Od lipca 1939 r. został szefem sztabu Armii „Karpaty”, gdzie zastała go wojna. Maciej Morawski, bratanek pułkownika wspominał – „Gdy chodzi o mnie, to z dzieciństwa pamiętam, iż wuj Witold w roku 1939 był przekonany, iż niemieckie dywizje czołgowe błyskawicznie naszą armię rozbiją, że Rydz i jego sztab mają „niemądre i niebezpieczne złudzenia…” Bohater września 1939 roku W dniu 6 września płk Morawski został szefem sztabu Armii „Małopolska”, powstałej z resztek Armii „Karpaty” i „Kraków”. Dowódcą armii był gen Fabrycy, który nie sprawdził się w tej roli. Uległ depresji po śmierci bliskiej osoby i już 10 września 1939 r. opuścił swoich żołnierzy. Przez pierwsze 10 dni wrześniowych walk płk Morawski wykazywał dużą aktywność. Wysyłał meldunki do Naczelnego Dowództwa, walczył o jednostki bojowe, utrzymywał łączność z armią „Kraków”. Po porzuceniu armii przez generała Fabrycego, pułkownik Morawski starał się jak mógł utrzymać żołnierską karność. Kontynuował walkę z wrogiem i służbę Ojczyźnie zgodnie z honorem polskiego żołnierza. Podporządkował się dowódcy nowoutworzonego Frontu Południowego gen. broni Kazimierzowi Sosnkowskiemu, któremu po ucieczce gen. Fabrycego powiedział – „Panie generale, ponieważ mój dowódca opuszcza armię, uważam za obowiązek honoru być z Panem Generałem i proszę zabrać mnie z sobą, chociażby jako ochotnika”. Kiedy Armia Czerwona uderzyła na Polskę w beznadziejnej sytuacji postanowili przedzierać się z wojskiem do Francji. Generał Sosnkowski wysłał pułkownika w celu zorganizowania transportu. Podczas wykonywania rozkazu Morawski został ranny i Podczas i 1939 r. w miejscowości Dobrosin koło Żółkwi został wzięty do niemieckiej niewoli. Ranny płk Morawski został umieszczony w krakowskim szpitalu. Przebywał tam od 10 listopada 28 grudnia 1939 r. Podczas leczenia grono przyjaciół podjęło próbę wydostania go z niewoli, niestety bezskutecznie. Zadecydowało oficerskie słowo honoru, które dał Niemcom, że z szpitala nie ucieknie. Następnie do początku stycznia 1940r. przebywał w Krakowskim Dąbiu. W obozach jenieckich w Laufen i Braunsweigu W dniu 7 stycznia 1940r. znalazł się w Oflagu VII C w Laufen. Przebywał tam 5 miesięcy. Jak wspomina jeden za znających go oficerów – „Morawski był przez Niemców bardzo nie lubiany. Dwa razy wybieraliśmy go na Starszego Obozu. Nigdy Niemcy nie zatwierdzili tych wyborów”. Pod koniec maja 1940 r. płk Morawski został przeniesiony do Oflagu XI B Braunschweig, skąd latem 1940 r. trafił do Oflagu II C Woldenberg. Został Starszym Obozu „Zachód”, co świadczy o zaufaniu do niego i trosce o polskich jeńców. Organizował odczyty historyczne i podróżnicze. Stanął na czele Instytutu Angielskiego, zrzeszającego jeńców mówiących i uczących się tego języka. Do Niemców odnosił się lekceważąco i z dystansem. Po kłótni z oficerem Abwehry w sierpniu 1941r. płk Morawski został umieszczony w Oflagu II B Arnswalde. W konspiracji w Oflagu II B Arnswalde (Choszczno) Płk W. Dzierżykraj-Morawski trafił do Oflagu II B 3 września 1941 r. Już 28 września 1941r. został Starszym Obozu i komendantem konspiracji. W Choszcznie rozwinął i zreformował działalność konspiracyjną, pod jego kierunkiem zorganizowano grupy bojowe. Działał też w Klubie Literackim. Nawiązał stałą łączność z Polakami na robotach przymusowych. Doprowadził do usunięcia z obozu oficerów Volksdeutschów, co świadczy o jego wielkim autorytecie w obozie nawet wśród Niemców. Na czele organizacji "Odra" w Oflagu II D Gross Born (Borne Sulinowo) Płk W. Dzierżykraj-Morawski trafił do oflagu w Gross Born, 15 maja 1942 roku wraz z polskimi oficerami w miejsce jeńców francuskich wywiezionych do Arnswalde. Od razu został Starszym Obozu. Był nim aż do aresztowania we wrześniu 1944 r. Na terenie obozu funkcjonowała organizacja konspiracyjna ,,Odra’’, na której czele stanął płk Witold Dzierżykraj-Morawski. Podlegało mu ponad 100 zaprzysiężonych oficerów. Żeby przekazywać rozkazy poza obóz pisało się je na bibułkach i chowano w tytoniu z papierosów. Później osoby, które mogły opuszczać teren Gross Born przekazywały je dalej. Organizacja ,,Odra’’ zajmowała się działalnością wywiadowczą, rozpoznawaniem fortyfikacji i umocnień Wału Pomorskiego. Zajmowała się też odbudową polskiej armii, gromadzeniem broni i ułatwianiem ucieczek jeńcom wojennym. We wrześniu 1944 r. doszło do dekonspiracji i rozbicia organizacji przez Niemców. 7 września 1944r. został aresztowany przez gestapo płk Witold Dzierżykraj-Morawski. Jeniec obozu Gross Born plut. Stanisław Paprzycki tak wspominał moment aresztowania: ”Widziałem jak płk Witold Morawski szedł w towarzystwie dwóch oficerów niemieckich do wartowni. Po kilku minutach w towarzystwie tych samych oficerów wsiadł do samochodu i odjechał. Ostatni raz wtedy widziałem naszego starszego obozu, wspaniałego człowieka, bezkompromisowego jeśli chodzi o dochodzenie słusznych praw jenieckich i gorącego patrioty”. Istnieje hipoteza, że został aresztowany także za udział w spisku przeciwko Hitlerowi. Po nieudanym zamachu z 20 lipca 1944 r. płk Morawski miał stanąć na czele wszystkich obozów jenieckich. Śmierć w Mauthausen Płk Dzierżykraj-Morawski został „zwolniony” z obozu jenieckiego. Aresztowany trafił do Szczecinka, potem do Polic. Za pomocą tortur Niemcy chcieli uzyskać od pułkownika i pozostałych aresztowanych oficerów informacje o działalności konspiracyjnej i organizacji „Odra”. W śledztwie płk. Witold Morawski wziął całą winę na siebie, oświadczył, że on był dowódcą i wydawał rozkazy, a podlegli mu oficerowie są niewinni. Ostatecznie został skierowany do obozu koncentracyjnego w Mauthausen, gdzie trafił 9 października 1944 r. Otrzymał obozowy numer 107499. Płk. Morawskiego nie skierowano do pracy, co oznaczało, że został przeznaczony wraz z innymi oficerami z „Odry” do fizycznej likwidacji. Pułkownik przeczuwał śmierć. 9 listopada 1944 roku na pułkowniku Witoldzie Dzierżykraju-Morawskim i czterech jego oficerach dokonano egzekucji. Pułkownik Morawski żył jeszcze po strzale w tył głowy. Zginął dobity w bestialski sposób dopiero po kolejnych trzech strzałach. Tak zakończyła się trwająca od 1918 r. jego niezłomna służba dla Ojczyzny, której pozostał wierny do końca. Pamięć o bohaterze Śmierć pułkownika Witolda Dzierżykraja - Morawskiego stała się symbolem niezłomnej postawy i patriotyzmu polskiego żołnierza, który oddał w walce za niepodległą Ojczyznę, to co miał najcenniejsze - życie. Pamięć o nim zachowali przedwojenni oficerowie, z którymi walczył w kampanii wrześniowej oraz jeńcy współwięźniowie oflagów, a także członkowie jego rodziny. W latach komunizmu, pochodzący ze starego ziemiańskiego rodu, wszechstronnie wykształcony, mówiący sześcioma językami, mający kontakty i przyjaciół w całej międzywojennej Europie, tzw. sanacyjny oficer, jakim był płk Morawski nie miał szans na oficjalne upamiętnienie przez władze. Pamiętano o nim w Londynie, gdzie Naczelny Wódz PSZ gen. Władysław Anders w 1961r. awansował Witolda Dzierżykraja - Morawskiego pośmiertnie na stopień generała brygady. Dla nas uczniów klasy wojskowej, przyszłych żołnierzy Wojska Polskiego gen. Witold Dzierżykraj - Morawski jest wzorem polskiego żołnierza i oficera, patrioty, który całe swoje życie poświęcił służbie dla Ojczyzny. Zarówno w czasie pokoju, jak i w czasie wojny służąc jej niestrudzenie. Nigdy się nie poddał i w każdej sytuacji, nawet w niewoli i w obozie koncentracyjnym do końca zachował godność i honor polskiego oficera. Od roku szkolnego 2019/2020 klasa 2c, do której uczęszczamy została objęta pilotażowym programem MON wspierania szkół ponadpodstawowych prowadzących klasy mundurowe. Jednym z elementów programu jest znalezienie patrona klasy, żołnierza, który byłby dla młodzieży wzorem do naśladowania. Patronem naszej klasy będzie gen. Witold Dzierżykraj - Morawski. Ordery i odznaczenia gen. Witolda Dzierżykraja – Morawskiego 1. Order Wojenny Virtuti Militari IV klasy (11 listopada 1961) 2. Order Wojenny Virtuti Militari V klasy (30 czerwca 1921) 3. Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski (11 listopada 1937) 4. Krzyż Walecznych (dwukrotnie) 5. Medal Niepodległości 6. Krzyż Komandorski Orderu Korony (Rumunia) 7. Krzyż Komandorski Orderu św. Sawy (SHS) 8. Krzyż Żelazny I klasy (1917, Prusy) 9. Krzyż Żelazny II klasy (1915, Prusy) 10. Medal Wojenny (Grecja) Dodatkowe informacje o naszym bohaterze zamieściliśmy na założonym przez na fanpeagu na portalu faceebok po adresem: Wykorzystane źródłaOpracowania 1. Jaracz A., Generał Witold Dzierżykraj – Morawski 1895 – 1944, Koszalin 2002. 2. Bohatkiewicz J., Oflag II B Arnswalde, Warszawa 1985. 3. Buczak E., Gasztold T., Ruch oporu na Pomorzu Zachodnim w latach 1939 – 1945, Koszalin 1980. 4. Chmielarz A., Oflag II C Woldenberg – niepokonani, Kombatant nr 5 (221) maj 2009, s. 22 – 23. 4. Dalecki R., Armia „Karpaty” w wojnie obronnej 1939r. Rzeszów 1989. 5. Olesik J., Oflag II C Woldenberg, Warszawa 1988. 6. Sadzewicz M., Oflag II D Gross Born, Warszawa 1977. 7. Steblik W., Armia „Kraków” 1939, Warszawa 1989. 8. Szutowicz A., Odra, Kawaliera nr 4/2010, s. 21 – 25. 8. Zając S., Gen. bryg. Witold Dzierżykraj-Morawski (1895-1944), Polska Zbrojna nr 226/1995. Strony internetowe 2. 3. 5. 6. 7.
Na komunikatorze „Telegram” jest kolportowana kłamliwa informacja, dotycząca byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Wynika z niej, że obozowych barakach są kwaterowani uchodźcy z Ukrainy. Komunikator „Telegram” jest bardzo popularny wśród osób posługujących się językiem rosyjskim. Tym samym, stanowi idealne narzędzie do rozpowszechniania wśród nich fałszywych informacji. Warto pamiętać, że za rozpowszechnianie dezinformacji są często odpowiedzialne rosyjskie specsłużby. „W specjalnie wybudowanym tymczasowym hotelu” Muzeum na terenie dawnego niemieckiego obozu koncentracyjnego ostrzega przed kłamstwem, które jest obecnie kolportowane za pośrednictwem wspomnianego komunikatora. Chodzi o to, że muzeum miało udostępnić zabudowania obozowe dla uchodźców z Ukrainy. „W tym trudnym dla narodu ukraińskiego czasie, dyrekcja zespołu muzealnego Sachsenhausen postanowiła udzielić pomocy. Jesteśmy gotowi przyjąć uchodźców, przybywających do Berlina [Sachsenhausen znajduje się niedaleko stolicy Niemiec – red.]. Posiadamy komfortowe pokoje w specjalnie wybudowanym tymczasowym hotelu na terenie muzeum. Personel Sachsenhausen z przyjemnością pomoże. Witamy w Niemczech!” – brzmi treść fake newsa, do którego dotarli muzealnicy. „Podejmiemy kroki prawne przeciwko temu fałszerstwu” Na Twitterze muzeum w obozie Sachsenhausen pojawił się stosowny komunikat w tej sprawie. Dyrekcja obiektu zapowiedziała podjęcie kroków prawnych przeciwko osobie albo osobom, które są odpowiedzialne za rozpowszechnianie nieprawdy. „Fałszywy post na Instagramie jest obecnie rozpowszechniany Na różnych grupach jest obecnie rozpowszechniany fałszywy post, z którego wynika, że pomnik pomieści ukraińskich uchodźców w barakach na terenie obozu. Fundacja podejmie kroki prawne przeciwko temu fałszerstwu” – brzmi treść sprostowania. Kilka słów o historii obozu Sachsenhausen Dawny niemiecki obóz koncentracyjny Sachsenhausen jest zlokalizowany ok. 30 km na północ od Berlina. Został założony jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, tj. w lipcu 1936. Funkcjonował do kwietnia 1945 r. Przez obóz przeszło ok. 200 tys. więźniów. Najliczniejszą grupę stanowili nasi rodacy. Oprócz nich więziono tam także obywateli Związku Radzieckiego, Żydów, Cyganów oraz Niemców, którzy zostali uznani za zagrożenie dla III Rzeszy. W Sachsenhausen zmarło lub zostało zabitych kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Dokładna liczby ofiar nie sposób ustalić. Czytaj też:„Nerwowa reakcja przywódców Polski”. Rosyjski wywiad uderza w relacje polsko-ukraińskie Źródło:
Autorzy "Apelu Ocalałych" domagają się utworzenia docelowej siedziby muzeum w gmachu po zlikwidowanym gimnazjum. Obecnie też jest tam szkoła, tyle że prywatna. Grzegorz GałasińskiWciąż nie ma decyzji w sprawie docelowej siedziby dla Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu, które ma upowszechniać wiedzę o niemieckim więzieniu działającym w Łodzi podczas drugiej wojny światowej. Już przed miesiącem muzeum opublikowało „Apel Ocalałych” z obozu. Jego autorzy domagają się wskazania siedziby w szkolnym budynku, wybudowanym po wojnie na terenie dawnego więzienia. Toczą się negocjacje w tej sprawie: aktualnie między łódzkim magistratem a resortem kultury. Muzeum ogłosiło przetarg na nowy samochód terenowo-rekreacyjny na swoje Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu. Co to za instytucja?Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu powołał swoim zarządzeniem, z maja 2021 r., Piotr Gliński, wicepremier oraz minister kultury, dziedzictwa narodowego i sportu. Zadanie muzeum to upowszechnianie wiedzy o tragicznym losie dzieci – sierot osadzonych w niemieckim nazistowskim obozie dla polskich dzieci pod nazwą: „Polen - Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt”. Jego teren był wydzielony z Ghetto Litzmannstadt, obóz istniał w latach 1942-1945. Historycy szacują, że więziono tam kilka tysięcy dzieci, zginęło kilkaset z Ireneusz Maj, dyrektor muzeum, oraz jego sekretariat pracują w kilku pokojach przy ul. Piotrkowskiej 90. Np. do tej tymczasowej siedziby, w końcówce września, dyrektor zaprosił na prezentację wstrząsających listów więźniów-dzieci do swoich nasz artykuł: "Odnalezione listy dzieci z obozu przy ul. Przemysłowej w Łodzi. Co mali więźniowie pisali do rodzin?"„Apel Ocalałych” do prezydent Łodzi14 września muzeum opublikowało – na swoim facebookowym profilu – „Apel Ocalałych” podpisany (z datą 11 września) przez 11 żyjących więźniów niemieckiego obozu. Apel jest adresowany do Hanny Zdanowskiej, prezydent Łodzi.„Wiemy, że wyraziła Pani wolę przekazania na rzecz Muzeum Dzieci Polskich pod jego przyszłą siedzibę budynku dawnego Gimnazjum nr 18 wraz z otaczającą szkołę działką przy ul. Tadeusza Mostowskiego 23/27. To na tym terenie spędziliśmy najbardziej mroczne chwile naszego dziecięcego życia. Dzisiaj stajemy przed szansą, ostatnią za naszego życia, spełnienia naszych nadziei, by w miejscu byłego niemieckiego obozu powstało godne miejsce upamiętniające tragiczne losy (...)” – napisali autorzy apelu. – „Niech Pani przekaże budynek po byłym gimnazjum na rzecz Muzeum. Teraz, nie kiedyś, nie w przyszłości. Na przyszłość nie mamy już czasu”.We wtorek (12 października) sekretariat muzeum przekazał naszej redakcji, iż aktualnie rozmowy w sprawie jego docelowej lokalizacji z Urzędem Miasta Łodzi (UMŁ) prowadzi Ministerstwo Kultury Dziedzictwa Narodowego i Ireneusz Maj wyliczał, że jeśli uda się spełnić postulat z apelu do końca 2021 r., docelowa siedziba muzeum może ruszyć za 3-4 UMŁ dla Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmuBiuro prasowe UMŁ poinformowało redakcję we wtorek, iż już 17 września magistrat przesłał swoją analizę do ministerstwa kultury – i dotąd czeka na jego odpowiedź. Analiza zawiera cztery propozycje lokalizacji muzeum oraz uwarunkowania każdej z przypadku budynku po byłym gimnazjum urzędnicy magistratu zwracają uwagę na „utrudniony dostęp” do tego obiektu „z uwagi na zabudowę mieszkaniową, wielorodzinną”. Ponadto w gmachu wskazanym przez autorów „Apelu Ocalałych” i obecnie działa szkoła: tyle, że prywatna, dla pół tysiąca dzieci (w dokumentacji magistratu można znaleźć zarządzenie z 2020 r., w którym Hanna Zdanowska przeznacza budynek i teren przy Mostowskiego 23/27 na wydzierżawienie na okres do trzech lat).UMŁ w drugim punkcie analizy rozważa przekazanie muzeum lokalizacji „w bezpośrednim sąsiedztwie Pomnika Pękniętego Serca”, co wymagałoby tylko wydzielenia nowych działek z istniejących (innych szczegółów w informacji magistratu, przesłanej do redakcji, brakuje).Pozostałe dwie opcje z analizy UMŁ to teren zajmowany przez administrację osiedla (przy ul. Przemysłowej 7, nieopodal granicy dawnego obozu) – ale o częściowo nieuregulowanym stanie prawnym – oraz inna działka, należąca do miasta, jednak w użytkowaniu wieczystym PKP (toczy się postępowanie o stwierdzenie nieważności tego użytkowania).We wtorek ministerstwo kultury stwierdziło, że negocjacje z UMŁ są w na samochód terenowo-rekreacyjny dla nowego muzeum w ŁodziZapewne nowe muzeum, szybciej niż docelowej siedziby, doczeka się samochodu terenowo-rekreacyjnego na swoje potrzeby. Przetarg na dostawę auta, warty (według szacunków z zamówienia) ponad 162 tys. zł, muzeum ogłosiło 29 września. Jego sekretariat wylicza, dlaczego tym autem nie może być pojazd typu sedan. "Pracownicy muzeum – historycy i naukowcy – prowadzą szeroko zakrojone prace dokumentacyjne, kwerendy, ekspertyzy i wizje lokalne, które wymagają od nich dużej mobilności i konieczności sprawnego poruszania się po terenach także trudno dostępnych – np. w lasach przy badaniu miejsc pochówków ofiar niemieckich zbrodni" – informuje sekretariat Ireneusza Maja. – "Muzeum jest także zobowiązane do organizowania wystaw czasowych, które do chwili oddania do użytku stałej siedziby będą prezentowane w szkołach, domach kultury, innych muzeach czy obiektach wystawienniczych. Wymaga to przewożenia wielkogabarytowego wyposażenia technicznego i elementów ekspozycji muzealnych takich jak banery czy tablice informacyjne. Konieczna jest także organizacja przewozu osób, w tym osób z niepełnosprawnościami – Ocalałych, którzy ze względu na podeszły wiek i stan zdrowia wymagają odpowiednich środków transportu".Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera
– To jest rok jubileuszowy, ale dla nas to nie jest czas na świętowanie, tylko na kontynuację codziennej, ciężkiej pracy – podkreśla Tomasz Kranz, dyrektor Państwowego Muzeum na Majdanku. Obecnie trwają prace przy budowie nowego muzeum na terenie dawnego niemieckiego obozu zagłady w Sobiborze. Budynek powinien zostać ukończony do końca sierpnia. Jesienią muzealnicy rozpoczną montaż nowej ekspozycji, która powstanie w oparciu o koncepcję, której autor zostanie wyłoniony w konkursie. Drugi z ważnych projektów inwestycyjnych dotyczy obiektów na Majdanku. Chodzi o rozpoczynający się niebawem generalny remont konserwatorski baraku nr 41, w którym mieściła się łaźnia męska oraz budynku komór gazowych. Prace potrwają ok. półtora roku i pochłoną ponad 5 mln zł. W ramach obchodów jubileuszowych przygotowano kilka wydarzeń. Jednym z najważniejszych będzie zjazd rodzin byłych więźniów Majdanka. – Zaprosimy ich dzieci i wnuki do Lublina, by spędzić z nimi kilka dni, oddać hołd pomordowanym, ale również zapoznać ich z działalnością naszej instytucji. Chcemy porozmawiać o wystawach, pokazać zbiory, zapytać ich o to, co myślą o muzeum i jak widzą jego przyszłość. To dla nas bardzo ważny element tego, co nazywamy dialogiem międzypokoleniowym – tłumaczy dyr. Kranz. W planach jest także powstanie muralu poświęconego 75. rocznicy utworzenia muzeum przy skrzyżowaniu Drogi Męczenników Majdanka z ul. Wolską i październikowy koncert symfoniczny w Filharmonii Lubelskiej. A już w maju premiera komiksu. – Od jakiegoś czasu poszukujemy nowych form przekazywania treści edukacyjnych i historycznych młodemu pokoleniu. Zaczęliśmy współpracę ze znanym artystą sztuki komiksowej, który ku naszemu zaskoczeniu dużo serca włożył w poznanie historii ludzi, którzy przeszli Majdanek. Jego artystyczna wrażliwość spowodowała, że powstał komiks, który mówi o obozowej codzienności, najprostszych emocjach i odczuciach, które towarzyszyły więźniom. Wiele mówi już sam tytuł, który nawiązuje do marzenia więźniów o pożywieniu, tym czego głównie brakowało w obozie – opowiada Izabela Tomasiewicz z muzealnego działu wystawienniczego. Muzeum zaprezentowało także nowy logotyp i system identyfikacji wizualnej. – Przez wiele lat posługiwaliśmy się znakiem graficznym, którego głównym elementem był charakterystyczny Pomnik Brama. Swoje zadanie spełniał znakomicie, ale nadeszły czasy, kiedy tego typu znaki zaczęły być używane w nowych mediach, co zainspirowało nas do zmian i wprowadzenia pewnych uproszczeń. Nowe logo jest bardzo proste – dodaje Tomasiewicz. W 2018 roku Państwowe Muzeum na Majdanku odwiedziło prawie 220 tys. zwiedzających. Ta liczba od kilku lat utrzymuje się na podobnym poziomie.
jaka instytucja działa obecnie na terenie dawnego obozu