Jak dziecko chce się zabić, może liczyć na materac na korytarzu. Psychiatria dla dzieci to katastrofa Duży Format 08.04.2019, 06:00
Moja mama jest zawsze czysta, zadbana. Sąsiad odwiedza ją każdego dnia, zanosi mleko. Matka kategorycznie odmawia przeprowadzki do mnie. Poprosiła nas w tym roku, abyśmy kupili jej drewno na opał na zimę. Tamtej zimy musiałam opiekować się mężem, nie mogłam więc jechać do mamy. Bardzo się o nią martwiłam.
Zobacz 6 odpowiedzi na pytanie: Moja mama chce zabić mojego Psa?! Pytania . Wszystkie pytania; Sondy&Ankiety; Kategorie . Szkoła - zapytaj eksperta (1898)
Translations in context of "Czy uważam, że" in Polish-English from Reverso Context: Czy uważam, że użyłeś firmowego samolotu by zabawiać się przez weekend z asystentką.
chcę się zabic, jak? wiem, że tego nikt nie będzie czytał, ale napiszę 5 lat temu miałam poważny wypadek samochodowy z urazem czaszkowo - mózgowym. nie mogli mnie uratowac, ale jednak.. niestety! w tym wypadku tylko ja przeżyłam, a troje osób zmarło na miejscu. byłam wtedy w 2 - 3 klasie podstawówki. od tych 5 lat moje życie
penggunaan listrik berikut yang dapat membahayakan keselamatan adalah.
napisał/a: zdesperowana21 2008-12-04 13:12 asu... Mieszkaliśmy wtedy z moją mamą gdyż mąż nie miał własnego obiecywał je zdobyć. Tuż przed porodem córki,mąż zaczął załatwiać sobie lewe L4 i szukać wszelkich sposobów jak by tu nie iść do pracy...ciągnęło się to ok 2 mnie to że jest przy mnie gdyż twierdził że na razie nie bedzie chodził do pracy,nigdy nie brał L4 więc raz może spróbować...a przynajmniej będzie na każde moje tak styczniu urodziła się nasza śliczna córeczka i wtedy zamieszkaliśmy z rodzicami męża gdyż u mojej mamy zrobiło się zbyt ciasno a nadal nie mieliśmy własnego m. I wtedy zaczął się porzucił pracę i zaczął pić z własnym ojcem, lub znikał na całe noce gdzieś z kolegami. Przez pierwsze 2-3 miesiące coś tam jeszcze robił czasem przy córce, ale później już kompletnie mu się odechciało...Byłam zostawiona sama z córką w 1 pokoju, bez możliwości protestu. Moje zdanie w tamtym domu się nie liczyło. Byłam nikim przez to że nie dawaliśmy pieniędzy(bo ich nie mieliśmy) nie mogłam zabierać głosu. Nie mogłam prosić o pomoc ani teścia ani teściowej w momentach kiedy mąż przychodził pijany lub gdy wychodził na imprezkę. We wrześniu podjęłam tylko przez miesiąc gdyż później dowiedziałam się że mąż w czasie opiekowania si córką pił ponad to w tamtym domu zaczęto ciągle głośno powtarzać że ja nie chodzę do pracy tylko wychodzę z domu bo nie chcę się dzieckiem zajmować...uciekłam stamtąd wraz z córką do mojej tym powiedziałam mężowi że ma 2 zmianę zachowania,znalezienie pracy i zaangażowanie w szukanie nic się nie zmieniło. Mieszkam teraz z moją jest dobrze bo ja i ona to dwie skrajności,ale lepsze to niż powolne wykańczanie psychiczne którego doznawałam żyjąc w domu rodziców męża. 2 dni po przeprowadzce mąż przewiózł resztę rzeczy córki i moje które zostały u zabraniałam mu kontaktów z córką...zabierał ją na spacery,przychodził do pozwalam mu się widywać z 3 miesiące mieszkam z tym czasie otrzymałam od niego 500zl. na w przeliczeniu miesięcznym to jakieś 1 paczka pampersów to to córka często dosyć że mąż twierdzi że to moja wina to jeszcze nie zakupuje lekarstw przepisanych przez lekarkę żądając zmiany lekarza na takiego którego on zna i który nie leczy tylko ogląda i każe czekać aż się samo wyleczy. Mija już 2 co dzień wali w drzwi,przyjeżdża policja, a kilka dni temu zaszedł mnie od tyłu na ulicy wyciągnął córkę z wózka i uciekł z nią mówiąc"UWAŻAJ BO WIĘCEJ CÓRKI NIE ZOBACZYSZ".Myślałam że umrę z rozpaczy. Znowu była policja...Sam przyprowadził mi9 córkę do domu po godzinie ale wyobraźcie sobie jak długa i oblana rozpaczą była da mnie ta 1 godzina. Ponad to wszystko opn chce mi odebrać sądownie córkę nie wiem na jakiej podstawie ale widzę jak bardzo się o to stara i to mnie już do tego że boję się wyjść z domu gdziekolwiek-czy to ze znajomymi czy na spacer...boję wyobrażam sobie co mogłoby się stać gdyby mi ją nie wie co znaczy być ojcem-łożyć na dziecko, nie przesypiać nocy, Nosić ja nocami na rekach gdy jest chora...A do tego żeby mnie pogrążać namawia go cała jego rodzina która także mnie ciągle nachodzi powtarzając że jestem niezrównoważona i schizofreniczka. Twierdzą że najważniejsza jest miłość a nie się z nimi zgadzam ale miłością moje dziecko się nie naje!Dlatego toczę tą wojnę i walczę o dobro dla niej. Czekam na sprawę o już złożyłam. muszę też złożyć pozew o rozwód i zakaz zbliżania się do mnie. On uderzył mnie tylko raz. Nigdy więcej tego nie powtórzył...ale boję się rozumiem dokładnie dlaczego ale czuję że pokrywam się paniką jak tylko o nim i to właśnie czuję Jeśli ktoś ma ochotę podzielić się ze mną swoimi doświadczeniami lub ma jakiekolwiek pytania o mnie i o moje życie to serdecznie zapraszam. ...................................................Załamana napisał/a: nixie7 2008-12-04 21:53 oj, niefajna sytuacja, ale ważne ze od niego uciekłaś, na pewno wszystko sie ułoży. Nie martw sie , na pewno Ci nie odbierze dziecka. Nie wiem co by ci doradzić bo sie nie znam ale pomyśle o tym. 3-maj sie powodzenia. napisał/a: deedee86 2008-12-04 22:32 Dobrze że napisałaś do Nas ponieważ nie wolno dusić w sobie wszystkiego lepiej jest komuś powiedzieć wylać łzy złość tutaj. Nie wiem co doradzić. Może spróbuj wychodzić na spacery ze znajomymi i niech Cie odprowadzają. Płotkami sie nie przejmuj tylko musisz być silna i się nie poddać. Jak złożysz wniosek o rozwód złoż też o pozbawienie go praw do dziecka. Walcz kobieto o dziecko bo tylko to Ci pozostaje. Czy Twoja mama może zająć się dzieckiem? Szukaj pracy pokażesz wszystkim że jesteś wstanie utrzymać rodzine. Pisz do nas jak sprawy sie tocza może w przyszlosci sie komus przyda i zawsze nam możesz napisac wszystko co Ci lezy na sercu a w duszy bedzie spokoj Powodzenia i pozdrawiam Natalia Przepraszam za niespójność.... napisał/a: niu_nia 2008-12-04 23:05 Zdesperowana21 jedno co powiem to podziwiam Cie za odwagę- odwagę, której wiele dziewczyn, które tu piszą nie ma. Zabrałaś córkę i odeszłaś od męża - brawo pierwszy dobry krok!!! Wcześniej próbowałaś zorganizować Wasze życie, znalazłaś pracę, po prostu taka młoda a tak zaradna i mądra - Twoja mama powinna być z Ciebie dumna -bo Twoja córa napewno jest i czuje jaką ma cudowną mamę. Przede wszystkim rozejrzyj się za żłobkiem może? Nie wiem od jakiego wieku przyjmują dzieciaki ale skoro Twoja mama nie bardzo chce zająć się wnuczką albo nie może a Ty chciałabyś i powinnaś pracować - nie tylko ze względu na pieniążki ale też kontakt z innymi ludźmi - to może być całkiem dobre rozwiązanie. Tylko musiałabyś zaznaczyć tam, że córkę odbierasz tylko Ty lub Twoja mama a ojciec jakby się pojawił to opiekunki mają prawo wezwać policję. Ureguluj sprawy prawnie - rozwód oraz opieka nad dzieckiem. On nie może Ci zabrać córeczki, bo jest nieodpowiedzialny- same lewe zwolnienia już o czymś świadczą. Jest taka strona z pomocą prawną Poszukaj tam porady specjalistów i może podobnych historii. Trzymam za Was dziewczyny kciuki bo naprawdę jesteś wzorem dla wielu dziewczyn. napisał/a: Luis 2008-12-04 23:27 Życie jest tylko chwilą mówicie... Zapewniam nie ! Sam cierpiałem, byłem załamany, jednak z czasem zaczęło to się zmieniać z czasem to opanowałem do tego stopnia że mogłem to pokonać. Jednak ja nie lubię owijać w bawełnę, jedynym wyjście możliwe że będzie sprawa w sądzie dzięki czemu ograniczysz ojcu kontakty z córką. Oraz, z czym trudniej będzie - przeprowadzka i na czas wizyt spotykać się w waszym obecnym mieście. Niestety proste to nie będzie ze względu na wiele czynników. Ale skoro tutaj napisałaś postaram się pomóc, co prawda słowem ale zapewniam takie coś potrafi uspokoić każdego. Przede wszystkim pamiętaj jesteś młoda i życie skieruje się ku ciebie uśmiechem - Pozdrawiam napisał/a: zdesperowana21 2008-12-05 09:50 Niestety nie mam nikogo w moim mieście z rodziny kto mógłby się zająć córką na czas gdy byłabym w mama, ciotki i inni członkowie rodziny lub przyjaciele-wszyscy żłobki,z tego co się dowiadywałam to w moim mieście jest ich kilka i są wypełnione po miejsca-wrzesień wiem co robić bo boję się wynająć stać mnie na nią a po 2 nie potrafiłabym chyba zaufać obcej kobiecie... napisał/a: zdesperowana21 2008-12-19 00:10 Hej...dostałam polecony z o alimenty w rozwód nadal nie złożyłam...mimo iż jest coraz gorzej-mąż robi się coraz bardziej bezczelny i stać mnie na ten pier...rozwód...a ja już tak bardzo nie chcę być jego żoną!Muszę coś wymyślić ale nic nie przychodzi mi do głowy:( napisał/a: pluszak1 2008-12-19 01:12 pospieszylas sie niestety :( ale coz ,teraz zostaje rozwod :( moze mama Ci pozyczy/ napisał/a: Rosalee 2008-12-19 09:26 pluszak napisal(a):pospieszylas sie niestety :( ale coz ,teraz zostaje rozwod :( moze mama Ci pozyczy/ Z czym się pośpieszyła??:eek: napisał/a: fct 2008-12-19 10:17 Pewnie wcale cię to nie pocieszy ani nie pomoże, ale jak czytam takie historie, to troszku wstyd mi się przyznać, że jestem facetem .... U jednych dziecinność objawia się tym, że bawią się kolejkami inny mówią kobiecie, że zabiorą jej dziecko... Cóż, ja wybieram kolejki. Trzymaj się napisał/a: Nenny 2008-12-19 12:28 Hmm.. chyba rozwod nie powinien byc az takim problemem (no chyba ze faktycznie w tej sytuacji potrzebujesz dobrego adwokata...). Wzor pozwu mozna znalezc w necie i napisac samemu, a koszta sadowe beda ci zwrocone po przedstawieniu zaswiadczenia o dochodach (czy jakos tak) :) W kazdym razie nie zalamuj sie i trzymaj sie dzielnie, "nie ma sytuacji na ziemi bez wyjscia" :) Pozdrawiam i powodzenia! napisał/a: zdesperowana21 2008-12-19 12:39 najgorsze jest to że to wszystko moja wina!:(.Faktem jest że zawsze chciałam mieć dziecko ale głupia byłam wierząc że mój"książe" znalazł mnie w tak młodym nie znałam wtedy świata...może nie znałam ludzi i byłam tępo wpatrzona w ten"ideał". Najgorsze jest tylko to że nie tylko ja się tak w niego moja rodzina była w nim zachwycona-bo jaki ON dobry, miły, uczynny....jak On cię kocha... masz szczęście...głupia byłam że dałam się nabrać na taką grę!!!:mad:.Mama raczej mi pieniędzy nie może o tym będę dopiero z nim wam jeszcze powiedzieć(ciąży mi to na sercu) kobieta która wychowuje się bez ojca ma zawsze przerąbane u szanują jej i czują sie dużo bardziej gdybym miała ojca który dałby mu w dziub jak tylko rzucił pracę to gość by się mnie skarcicie za to co napisałam ale tak właśnie myślę.
Witam Zacznę od tego, że mam 22 lata, studiuję... Mam stwierdzoną u siebie osobowość zależną, przez co całe moje życie jest jednym wielkim lękiem i rodzącymi się co chwila problemami. W dzieciństwie miałam bardzo dobrą relację z mamą, co przerodziło się w pewne "uzależnienie"... Nie potrafiłam nic bez niej zrobić, jestem całkowicie niesamodzielna, a do tego dochodzi więź emocjonalna... Nigdy np. nie wytrzymałam na choćby tygodniowym obozie, bo strasznie za nią tęskniłam. Ostatni raz spróbowałam w wieku 14 lat... Przez dwa dni ryczałam, przez co musiała mnie zabrać z powrotem. Wychowałam się bez ojca, jestem jedynaczką, dzięki czemu cała jej uwaga była skupiona na mnie. Nie mieliśmy problemów finansowych, ani żadnych innych, więc można powiedzieć, ze dzieciństwo miałam udane. W podstawówce i gimnazjum byłam bardzo nieśmiała (cóż, nadal jestem), mało się odzywałam, bałam się odrzucenia. Nie miałam żadnych koleżanek, a jednocześnie bardzo chciałam się z kimś zaprzyjaźnić... Te lata spędzałam samotnie, więc nic dziwnego, że do przyjaciółki w liceum, która była dla mnie miła, od razu zapałałam uwielbieniem, uczepiłam się jej. Przyjaciółka była jedną z tych pięknych, pewnych siebie dziewczyn, którą nigdy nie byłam. Cały czas czułam się od niej gorsza, nic nie znacząca, żyłam w jej cieniu... Ona często lubiła to podkreślać, gdy np. się pokłóciłyśmy, bo nie zgadzałam się z jej zdaniem, przestałyśmy ze sobą rozmawiać, a do tego ona obgadywała mnie przed wszystkimi za moimi plecami, co chwila ze mnie drwiła. Jednak ja zawsze wracałam do niej z przeprosinami, nie potrafiłam bez niej żyć. Zdarzało się tak parę razy. Czułam się okropnie, jednak nie potrafiłam przestać się z nią przyjaźnić, nie chciałam znowu być sama. W ostatniej klasie liceum natrafiłam na faceta, z którym zaledwie parę dni temu się rozstałam. Nie byłam już uzależniona od przyjaciółki, bo miałam kogoś innego... Z mamą cały czas miałam dobry kontakt, jednak nasza relacja zeszła trochę na drugi plan. To była również toksyczna relacja, toksyczny związek. Zastanawiam się teraz, czy ludzie jakoś wyczuwaja moja naiwność i świadomie to wykorzystują... Z nim było podobnie, jednak jeszcze gorzej niż z przyjaciółką. Cały czas mnie zdradzał, oskarżał mnie o wszystko, znęcał się nade mna psychicznie i fizycznie... Wiedział, ze i tak go nie zostawię, więc robił co chciał. A ja robiłam wszystko byle tylko ode mnie nie odszedł. Na początku było normalnie, nasz związek zaczynał się jak każdy inny... Jednak po jakims czasie ja zaczynałam być coraz bardziej pragnąca uwagi, męcząca... Chciałam być z nim cały czas, za dużo od niego wymagałam, chciałam od niego jak najwięcej jego czasu, czułości, bo jesli tylko widziałam jakieś oznaki jego nie-sympatii do mnie, wpadałam w melancholie, płakałam, rozpaczałam że mnie nie kocha. Jak ostatnio rozmawiałam z psycholog, mówiła, ze to wcale nie była moja wina, tylko on mi to wmówił... Wmawiał mi i wzbudzał poczucie winy, ze nie daję mu żyć, ze on chce trochę spokoju... Przepraszałam go więc, zaciskałam zęby, ale w środku byłam bliska załamania nerwowego. Wtedy zdradził mnie po raz pierwszy... Wg pani psycholog on mnie zmanipulował, sprawił, ze uwierzyłam że to normalne, że to przez to że ja go tak męczyłam, i że on po prostu wtedy nie wiedział czy my nadal jesteśmy po tym wszystkim razem... Miałam straszne wyrzuty sumienia, błagałam go o wybaczenie i zebyśmy znowu byli razem... Po roku zwiazku (byliśmy wtedy już na studiach) umarła moja mama. Strasznie to przeżyłam, i zaczęłam być jeszcze bardziej zależna od niego. Od tamtego czasu coraz częściej mnie zdradzał, przyznawał mi się do tego prosto w twarz. A ja cały czas byłam przekonana, ze to moja wina, że nie daję mu tego, czego potrzebuje. Zdarzało mu się zmuszać mnie do seksu, gdy nie chciałam, bił mnie, groził... Byłam bardziej przerażona tym, ze go stracę, niz tym że coś mi się stanie. W końcu to on mnie rzucił. Prosto w twarz powiedział mi, ze już mu się znudziłam, zę go za bardzo męczę... Zrobił to trzy dni temu... od tego czasu nie wychodzę z domu, tylko siedzę w pokoju, płacze i jestem w totalnej rozsypce... Nie mam juz nikogo, nie wytrzymalam juz tego dłużej... Postanowiłam napisać tutaj... Myślę o samobójstwie, przy życiu utrzymuje mnie tylko ta odrobina nadziei... Błagam, pomóżcie...
Toksyczna relacja z matką może być zarówno pełna krzyków, agresji oraz przemocy, jak i milczenia i obojętności. Może także wpływać na najważniejsze życiowe wybory – męża, żony czy ścieżki zawodowej i odbijać się echem przez całe życie. Krzywdzące doświadczenia wyniesione z rodzinnego domu nie rzadko bywają tymi, które najchętniej schowałoby się na dno szafy, ponieważ to właśnie za nimi skrywane są prawdziwe dramaty. Zobacz film: "Depresja u dzieci" 1. Matka, czyli kto? Więź łącząca dziecko z matką jest jedną z najważniejszych w życiu, ponieważ bardzo często wpływa na stosunek do samego siebie, relacje z innymi ludźmi czy wybory zawodowe, a więc wszystko to, co kształtuje naszą osobowość. Matka najczęściej kojarzy się z rodzinnym ciepłem, bezwarunkową miłością oraz wsparciem otrzymywanym w potrzebie. Niestety, w relacjach z matką dochodzi też do emocjonalnych nadużyć, których konsekwencje są bolesne i wstydliwe zarówno dla matki, jak i dziecka, o czym przekonały się nasze rozmówczynie Iwona i Ewa, dojrzałe już dziś kobiety. Odpowiedzialne za nie są z reguły matki, które określa się mianem toksycznych. 2. Jak rozpoznać toksyczną matkę? Barbara Szalacha, psycholog, w rozmowie z WP Parenting scharakteryzowała toksyczną matkę i wymieniła jej cechy. - Najczęściej poznajemy ją po cierpiącym wyrazie twarzy, skargach na ciężkie życie, albo definiowaniu swojego macierzyństwa jako "poświęcenia" dla dobra dziecka czy wręcz całej rodziny. Jest zawsze blisko, choć zmęczona i z bolącą głową lub kręgosłupem, więc ta bliskość czyni ją obiektem troski swoich dzieci niezależnie od tego, ile same mają lat. Bo dzieci są z natury empatyczne, a w dodatku przecież "matka jest tylko jedna" - mówi ekspertka. Zdaniem psycholożki taka sytuacja jest często wynikiem konfliktu rodziców, gdzie nie ma możliwości, aby ojciec lub inny dorosły wsparł matkę, w związku z czym rola ta przypada dziecku. Taka sytuacja jest w psychologii określana jako parentyfikacja, czyli odwrócenie ról w rodzinie. Barbara Szalacha przypomina też, że toksyczność takich matek nie kończy się wraz z dorosłością dzieci. Wręcz przeciwnie - im bardziej próbują oddalić się od domu, tym gorsze przybiera formy, bo np. każdy poznany przez córkę chłopak czy dziewczyna syna są traktowani jak zagrożenie, więc pojawiają się dawne reakcje obronne matki, a w ślad za nimi również dawne nawyki dziecka skierowane na ratowanie matki w myśl powiedzenia, że "matka jest tylko jedna". - Toksyczni rodzice to nie tylko ci, którzy stawiają dziecko w roli swojego opiekuna i pocieszyciela, ale i ci, którzy identyfikują się z nim i wchodzą w rolę równoległą z córką czy synem, zamiast pozostać osobą nadrzędną. Są to zwykle osoby niedojrzałe, powierzające dorastającym dzieciom swoje problemy intymne i wymuszające na nich relacje podobne do koleżeńskich, bo matka pożycza od córki ubrania, skraca dystans z jej rówieśnikami, a potem partnerami - dodaje Szalacha. Iwona jest córką toksycznej matki. Prowadzi na facebooku konto pt. "Pamiętasz ją?", gdzie dzieli się swoimi doświadczeniami i walką z uzależnieniem (Facebook) 3. Historia Iwony Iwona ma dziś 42 lata, prowadzi na Facebooku fanpage pt. "Pamiętasz ją?", gdzie opisuje swoje pełne trudów życie. W rozmowie z WP Parenting opowiedziała o swojej bolesnej historii związanej z wychowaniem przez toksyczną matkę oraz konsekwencjach, z którymi musiała się mierzyć nie tylko jako dziecko, lecz także jako dorosła już kobieta. - Jak byłam mała to za każdym razem, gdy przychodziłam do mamy pochwalić się swoim sukcesem, dowiadywałam się, że ona by to zrobiła lepiej i zaraz pokaże mi jak. Pamiętam, jak w domu moich rodziców była taka gruba książka "Od objawu do rozpoznania". Był to słownik chorób z ich wszystkimi możliwymi symptomami. Można było filtrować także objawy i dopasować sobie chorobę. Moja mama ciągle to czytała. Szantażowała mnie i siostrę swoimi tajemniczymi chorobami i nagłą śmiercią. Szantażowała nas swoim rodzicielstwem, mówiąc: jak będziesz miała własne dzieci, to zobaczysz. Przedstawiała mi taki obraz, że dziecko to dla rodzica kara i krzyż pański - opowiada nam Iwona. W dzieciństwie nie była typem buntowniczki, lecz wręcz przeciwnie - poukładaną prymuską, zawsze gotową do poświęceń. - Byłam cichą dziewczynką, dobrze się uczyłam, bardzo dużo czytałam. Koleżanki latały za chłopakami, były dyskoteki, alkohol w parku na ławce i palenie papierosów za szkołą. Ja tylko siedziałam w domu i czytałam. I cały czas czuwałam... Żeby być, kiedy tata chciał porozmawiać, żeby rozweselić mamę, gdy leżała na podłodze w łazience jęcząc, że jak dorosnę, to zrozumiem. Żeby nauczyć siostrę pisać i czytać, żeby się uśmiechać przed szkołą i sąsiadami za całą rodzinę. I musiałam zamiatać to wszystko pod dywan, aż w końcu nie dało się po nim chodzić - mówi 42-letnia Iwona i dodaje: - Nigdy nie usłyszałam: "jestem z ciebie dumna". Zawsze mi mówiła przykre rzeczy. Że gruba, że taka, że owaka i dodawała, że “przecież lepiej, że ja ci to powiem niż ktoś obcy”. 4. Konsekwencje? Molestowanie, alkoholizm, rozwód Iwona uświadomiła sobie, że relacje z matką oddziałują na jej dorosłe życie, kiedy rozpadło jej się małżeństwo i popadła w alkoholizm. - Poczułam tak wielką niesprawiedliwość i tak wielką krzywdę, że już nie umiałam dłużej tego tłumić. Chciałam zwrócić na siebie uwagę, że to co najbliżsi mi robią przez tyle lat, to jest niesprawiedliwe. Zaczęłam pić i na złość się uzależniłam. Dwa razy chciałam się zabić, a umrzeć to prawie cały czas - przyznaje - mówi założycielka strony "Pamiętasz ją?". - Czy ktoś się tym wszystkim przejął? Matka założyła sobie jeszcze większą koronę cierniową na głowę. A potem, jak już nie piłam ponad 2 lata, byłam z siebie taka dumna. Myślałam, że ona też. Ale nic się nie zmieniło. Mam czasami wrażenie, że jej to jest nie na rękę, że ja przestałam pić, bo odpadł kolejny powód, dla którego mogła użalać się nad sobą – opowiada Iwona. W dzieciństwie Iwona była też wykorzystywana seksualnie przez znajomego rodziców. To był tak zwany "przyjaciel rodziny". Zawsze grzeczna i posłuszna wobec dorosłych, nie potrafiła się przed nim bronić. - Był starszym facetem, może miał 50 lat. Nie wiem, mnie wtedy wydawał się strasznie stary. Przychodził często do moich rodziców, a nawet zostawał ze mną, jak ich nie było. Kiedy moja mama siedziała w kuchni albo wychodziła do sklepu, on chciał mnie dotykać i sprawdzać, czy mam już piersi. Pamiętam, że pytał, czy już jestem podlotkiem. Wiem od mojej siostry, że do niej też próbował się dobierać, ale ona wtedy uciekła z krzykiem do naszej mamy, coś tam jej tłumacząc po swojemu - mówi kobieta. Siostra Iwony nie słyszy, a jej rodzice nigdy nie zdobyli się na wysiłek, żeby nauczyć się języka migowego. Dlatego matka nigdy nie rozumiała, o co chodzi jej córce. - Trwało to może 4 lata. Może 5. Zabierał mnie też na "wycieczki". Rodzicom mówił, że będzie mnie uczył kierować autem, ale jechaliśmy do niego. Ja się nie obroniłam, nie uciekłam, nikomu nie powiedziałam. Po jakimś czasie zaczęłam się czuć współwinna. Poza tym ja się strasznie wstydziłam. Z moją mamą nigdy nie rozmawiałam o takich sprawach, jest bardzo pruderyjna. Mój tata nawet nie wiedział, do której klasy chodzę - żali się Iwona. - Kiedyś zaprosiłam do domu koleżankę, taką pyskatą Żanetę. Nie lubiłam jej i nawet się jej bałam, więc naprawdę nie mogę sobie przypomnieć, dlaczego ona wtedy do mnie przyszła. I on był w domu. Sam. Częstował nas szampanem w długich, wąskich kieliszkach, a my piłyśmy. Żaneta się śmiała, wręcz wyśmiewała. Wcale nie czuła skrępowania i chyba nawet było to dla niej ekscytujące. On zaczął się do nas dobierać, a ja w tej sytuacji czułam, że grunt uchodzi mi spod nóg. Do głowy mi, wtedy 10-latce, nie przyszło, że to ja jestem ofiarą i mogę się bronić. Muszę się bronić. Po kilku latach wylądował w szpitalu, coś z sercem. W końcu zmarł, a ja nigdy nie cieszyłam się tak z niczyjej śmierci - Iwona nie kryje emocji. Dopiero wiele lat później wykrzyczała rodzicom, że była molestowana przez ich znajomego lecz oni nie zareagowali. Nie wyglądali nawet na zaskoczonych. I to było gorsze dla Iwony nawet od wizyt nowego "wujka". - Dziś jestem pewna, że moja matka wiedziała. I, pomimo że ona wie, że ja wiem, że ona wtedy wiedziała, nie skłoniło jej to do refleksji nad sobą. Do dziś winię za tamto moich rodziców. Winię ich, że nie zareagowali. To oni są winni. Może dawno temu chciałam im powiedzieć, ale się nie udało. Nawet przez myśl mi wtedy nie przeszło, że skoro nie słuchają, to mogę iść do obcych – wspomina. Ratunkiem dla Iwony okazała się terapia, która przywróciła jej wiarę we własne możliwości, rozliczenie z przeszłością i wyjście z alkoholizmu. Kobieta zerwała też kontakt z matką. - Od kilku miesięcy nie mam żadnego kontaktu ze swoją matką, która przez 42 lata nie zrobiła nic poza wpędzaniem mnie w poczucie winy. Udało mi się również uwolnić od byłego męża, który przez kilka lat po rozwodzie nie dawał mi spokoju. Zerwałam bliskie relacje praktycznie ze wszystkimi oprócz dzieci i siostry, i zaczęłam budować swój świat na nowo. Pojawili się nowi ludzie, którzy idą obok bez podstawiania sobie nóg. I ja im nie muszę niczego udowadniać. Jest wielu takich ludzi. Życie wśród nich nie polega na udowadnianiu swojej przydatności. Warto takich poszukać. Ja mam rozkwitać, bo jestem dobra i wystarczająca. Już nigdy w to nie zwątpię – podsumowuje Iwona. 5. Historia Ewy 46-letnia Ewa także miała toksyczną matkę, która była alkoholiczką. Jak mówi, całokształt emocji związanych z mamą po prostu "zamroziła", żeby móc żyć i dopiero po latach, na terapii przepracowała traumę, która była wynikiem jej relacji z matką. - Pamiętam jej słowa powtarzane jak mantra: choć byś nie wiem, co zrobiła, do pięt mi nie dorośniesz! - wspomina Ewa. Kiedy miała 9 lat, musiała przejąć obowiązki matki - łącznie z wychowywaniem siostry, która się wtedy urodziła. - Wtedy już mocno piła. Musiałam chodzić po wódkę, a od sąsiadów pożyczać pieniądze. Nie mogłam wyjść na dwór, gdy nie zrobiłam w domu obiadu, sprzątania, zmywania. Musiałam ojca wyganiać z domu podczas awantur. Ewa doświadczyła też przemocy fizycznej. Była bita, z rozpaczy podjęła też próbę samobójczą. - Bałam się matki jak cholera, biła mnie mocno, kablem od grzałki (takim czym się kiedyś wodę gotowało), smyczą psa, trzepaczką do dywanów. Mając 15-16-lat pierwszy raz połknęłam jej psychotropy i miałam nadzieję, że umrę, ale chciałam wiedzieć, czy będzie jej smutno, że mnie nie ma. W szpitalu okłamała lekarzy, że to przez ojca i to mnie strasznie bolało... Matka, będąc pod wpływem alkoholu, wyrzuciła 19-letnią Ewę z domu. – Ja już do niego nie wróciłam, a ona nawet nigdy o to nie poprosiła. Dwa tygodnie przed urodzeniem mojej drugiej córki, kiedy miałam 24 lata, matka umarła. Ewa przyznała, że trauma związana z wychowaniem przez matkę trwa do dziś i jest to u niej zdiagnozowane jako stres pourazowy porównywalny do tego, który dotyka żołnierzy wracających z misji. 46-latka przyznała też, że relacja z matką odbiła się na wychowaniu jej córek. Nazywa się "emocjonalnie wycofaną ofiarą pogrążającą się w użalaniu nad sobą". - Czułam się niekochana, a one robiły, co mogły, żeby mnie zadowolić. Żyłam koło nich, nie zwracając na moje dorastające córki uwagi. Były bardzo samotne. Starsza okazywała to buntem, młodsza zamknęła się w sobie, swoim świecie i tak sobie dorosły. Młodsza miała duży problem z aklimatyzacją, jeśli wchodziła w nowe środowisko to od razu z pozycji ofiary i nie rozumiałam, czemu ludzie jej nie lubią, przecież każdemu oddałaby serce - wyjaśnia. Ewa postanowiła pomóc swoim córkom, proponując im terapię. Podkreśla, że wynika to ze świadomości konsekwencji, jakie ponoszą dzieci toksycznych matek: zależności i współuzależnienia, strachu przed ludźmi, braku poczucia bezpieczeństwa, niskiego poczucia własnej wartości i braku zaufania, czyli tego wszystkiego, co toksyczne matki "w spadku" zostawiają swoim niekochanym córkom. Zdaniem Barbary Szalachy relacje z toksyczną matką można naprawić, a jedną z dróg jest wspólna terapia. - Oczywiście, wszelkie takie zaburzenia wymagają oddziaływań korektywnych, bo mimo głębokich zranień nie wygasa potrzeba tych najważniejszych więzi uczuciowych, głównie z matką. W każdej terapii jest potrzeba ich odbudowania, aby przywrócić wewnętrzny spokój i możliwość wchodzenia w ufne więzi i związki. Część takiego procesu świetnie pokazał film z udziałem prof. Bogdana de Barbaro "Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham" - radzi psycholog. Tam bowiem umożliwiono zrozumienie problemu matki, która zmagała się z własnym poczuciem odrzucenia przez dorastającą córkę, męża i matkę oraz dramatem własnego przemijania. - Taki sam cel ma psychoterapia, która wychodzi z udowodnionego założenia, że podstawą odbudowy więzi jest zrozumienie historii drugiej osoby i spojrzenie z perspektywy jej własnego, niepowtarzalnego sposobu przeżywania – kończy Szalacha . Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez polecamy
- Wierz mi, zrobiłabym wszystko, żeby żył - mówi Beata. - Bardzo mi go brakuje. Był nie tylko moim synem, ale najlepszym przyjacielem, godzinami rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. Był otwarty. Ja nigdy z mamą tak nie rozmawiałam, nie zwierzałam się tak jak on. Beata mieszka w Katowicach. Ma 42 lata. Jest kasjerką w supermarkecie. Od 23 lat w stałym związku. Interesuje się wycieczkami górskimi, muzyką, dobrym filmem. Aż do tamtego poranka po sylwestrze, kiedy stała na strychu swojego domu, przytrzymując na sznurze bezwładne ciało syna, nic nie wskazywało na to, że jej dziecko targnie się na własne życie. Najpierw poznała, czym jest ból po stracie dziecka. Następnie doświadczyła wrogości ze strony Kościoła i najbliższego otoczenia. Państwo pozostaje obojętne na los takich jak ona. Typowy samobójca Syn Beaty pod wieloma względami tworzy profil typowego polskiego samobójcy. Podobnie jak czterech na pięciu samobójców był mężczyzną. Tak jak 75 proc. z nich powiesił się. W chwili śmierci miał 21 lat, a właśnie osoby z grupy wiekowej 16-21 lat najczęściej porywają się na własne życie. - Pierwszą przyczyną samobójstw są konflikty rodzinne - informuje prof. Brunon Hołyst, prezes Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego i autor pierwszych polskich badań dotyczących samobójstw z 1975 roku. - Kolejna to konflikty w szkole. A następna, około 12-13 proc. wszystkich przypadków, to nieodwzajemniona miłość. Syn Beaty zalicza się do tej trzeciej grupy. Do chwili, gdy się zakochał, był najzwyklejszym w świecie nastolatkiem. Zdolnym, choć bez wielkiego zapału do nauki. Lubianym przez kolegów. Fanem piłki nożnej i Ruchu Chorzów. Po zakończeniu edukacji zatrudnił się w supermarkecie. Spotykał się z wieloma dziewczynami, ale to nigdy nie było nic poważnego. Aż do chwili, gdy w wieku 18 lat poznał przez internet 16-letnią dziewczynę. To była typowa nastoletnia miłość - gorąca, lekkomyślna i prowadząca wprost w ślepy zaułek. - Po paru miesiącach zaczęli ze sobą sypiać - wspomina Beata. - Gdy przyszedł do mnie z testem ciążowym, nogi się pode mną ugięły. Wtedy jeszcze nie była w ciąży. Ale powiedział, że starają się o dziecko. Zabroniłam mu się z nią spotykać i kategorycznie zabroniłam jej przychodzić do naszego domu. Mogłam mówić jedno, a oni i tak robili drugie. Po dwóch miesiącach od tego zdarzenia okazało się, że dziewczyna jest w chcianej ciąży. Mimo sprzeciwu rodziny dziewczyny, chłopak walczył o dziecko. Gdy synek miał pół roku, udało mu się nawet doprowadzić do zaręczyn. Jednak wkrótce potem coś zaczęło się psuć. - Pewnego dnia, gdy syn zadzwonił do niej, odebrał chłopak i powiedział mu, żeby "odpieprzył się od jego dziewczyny" - wspomina Beata. - Od tego czasu zaczęły się kłopoty z widzeniem dziecka. Syn Beaty był załamany. Chcąc, aby wyszedł na prostą, matka poznała go z córką swojej koleżanki z pracy. Znowu się zakochał, jednak i tamten związek nie wypalił. Chłopak zamknął się w sobie. Przestał wychodzić z domu. - Komputer, praca, tak wyglądało jego życie - mówi Beata. - Wiedziałam, że jest coś nie tak, ale nigdy bym nie przypuszczała, że szykuje samobójstwo. Przeczytaj też: Sygnały w próżni Ale czy rodzice w ogóle mogą przewidzieć taki rozwój sytuacji? Małgorzata Ostrowska, prezes zarządu fundacji "By iść dalej", która zajmuje się niesieniem pomocy rodzinom i bliskim po stracie dziecka, zaleca zwracanie uwagi na zmiany w zachowaniu dziecka. - Na pewno nie powinny zostać zignorowane przez rodzica takie zmiany jak wycofanie się, smutek, przygnębienie, utrata dotychczasowych zainteresowań, izolacja od grupy rówieśniczej - wylicza. Prof. Hołyst dzieli sygnały związane z możliwością planów samobójczych na dwie grupy: werbalne i behawioralne. Te pierwsze są związane z deklaracjami: - Dzieci mówią rodzicom: "Nie chce mi się żyć", "Mam dość tego życia" - mówi. Zachowania behawioralne wskazują na podejmowanie ostatnich decyzji w życiu: - Dziecko mówi: "Mamusiu, oddaj moją książkę", "Oddaj moje długi", "Zadzwoń, że nie mogę być jutro na imieninach" - mówi. - Można powiedzieć, że dziecko porządkuje w ten sposób sprawy ziemskie. Tyle że czasami żadne oznaki nie wskazują na samobójstwo. - To jest bardzo skomplikowany problem - mówi prof. Hołyst. - Każdy przypadek jest bardzo indywidualny. Choć napisałem już cztery książki na ten temat, mam wrażenie, że coraz mniej wiem. A czasami sygnały o przygotowywanym samobójstwie kierowane są w zupełnie inną stronę. Wtedy rodzic dowiaduje się o nich, gdy jest już na późno. Tak właśnie było w przypadku syna Beaty. Nadszedł sylwester 2009 roku. Chłopakowi przez cały grudzień nie udało się spotkać ze swoim dzieckiem. Z kolei nowa sympatia wyraźnie go unikała, w ostatniej chwili odwołując wspólne wyjście na imprezę. Sylwestra spędził więc w domu z matką. Jego brat bawił się w tym czasie u swojej dziewczyny, a ojciec pracował na nocną zmianę. Wypili po lampce wina i niedługo po północy każde udało się do własnej sypialni. - Gdy się obudziłam, była po chwili dopiero wstałam, było tak cicho, mówię: zrobię śniadanie - odtwarza w pamięci tamte chwile Beata. - Gdy wstałam i zobaczyłam, że w pokoju syna świeci się światło, nie wiem czemu, ale wiedziałam, że coś się stało. To były sekundy, wyskoczyłam na strych, obok mojego mieszkania, syn wisiał, chwyciłam go i trzymałam, i krzyczałam, aż przyleciał mąż i go zabrał. Byłam w takim szoku, że niewiele pamiętałam... Uciekłam... Mieszkam w rodzinnej kamienicy, każdy ma piętro, ja, siostra i mama. Mąż, siostra i młodszy syn reanimowali go do przyjazdu karetki, niestety było za późno. Już po wszystkim Beata dowiedziała się, że syn przez dłuższy czas wysyłał do otoczenia sygnały o planowanym samobójstwie. Od dwóch tygodni mówił swojej dziewczynie, że planuje się zabić. O jego zamiarach wiedziała także matka dziewczyny, koleżanka Beaty z pracy. Nawet tamtej sylwestrowej nocy pisał do dziewczyny SMS-y, że chce się zabić. - Jakim trzeba być człowiekiem, żeby nie pomóc młodemu chłopakowi, ojcu dziecka? - pyta Beata. - Mama i jej córka, wiedziały, że on planował samobójstwo i nie zareagowały. Matka dziewczyny powiedziała mi, że córka nie przyszła na randkę, bo miała okres i zabrudziłaby mi łóżko, a nie powiedziała, że mój syn chce się zabić! Syn Beaty pozostawił też listy. Jeden do matki, że bardzo ją kocha, ale dalej nie chce już tak żyć. Drugi do dziewczyny, że bardzo ją kocha, ale ona nie chce go zrozumieć i mu pomóc. - Zaczął jeszcze pisać list do syna - mówi Beata. - Ale nie dokończył... Alkoholik, świr, bezbożnik Po śmierci dziecka rodzina pozostaje z wieloma problemami. Pierwszym, najbardziej oczywistym, jest żałoba. - Każda śmierć, a szczególnie samobójcza, powoduje deprywację potrzeb u co najmniej 20 osób - mówi prof. Hołyst. Wszystkie te osoby przeżywają żałobę po śmierci bliskiego sobie człowieka. Jednak kolejne problemy dotyczą już tylko najbliższej rodziny. - Rodzice, których dzieci popełniły samobójstwo, muszą dodatkowo zmierzyć się z poczuciem winy, że to ich dziecko samo zadecydowało, aby odebrać sobie życie - mówi Małgorzata Ostrowska z "By iść dalej", która styka się z takimi osobami podczas grupowych terapii w jej fundacji. - Rodzice nieustannie potępiają siebie, zadając sobie wciąż pytanie: "Co takiego zrobiłem lub powiedziałem, że moje dziecko odebrało sobie życie?". Tacy rodzice przeżywają uczucia klęski i odrzucenia, a także bezsilności. Trzeci problem dotyczy dalszego funkcjonowania rodziny w społeczeństwie. Ten problem w wyjątkowo drastyczny sposób dotknął Beatę. - Po śmierci syna dowiedziałam się ze był debilem, alkoholikiem, ćpunem - wylicza, zaznaczając, że na ostatniej imprezie był na rok przed samobójstwem. - Mama dziewczyny, z którą ma dziecko, opowiadała na prawo i lewo, że zabił się, bo nie płacił alimentów, chociaż mam wszystkie potwierdzenia wpłat - dodaje. Eksperci przyznają, że w takich przypadkach rodzina staje się nosicielem pretensji i żalów, a także czuje się napiętnowana. Dlatego też często próbuje ukryć prawdziwą przyczynę śmierci dziecka. Prof. Hołyst wspomina sprawę zgonu dziecka, w której uczestniczył jako biegły. - To było ewidentne samobójstwo - mówi. - Jednak matka chciała, żebym w opinii napisał, że to było zabójstwo. Oferowała mi za to 20 jajek. Odpowiedziałem, że bardzo dziękuję, ale mam swoje w lodówce. Chodzi o to, że ofiarom zabójstw wszyscy współczują, w przeciwieństwie do ofiar samobójstw. Beata niczego nie ukrywała. W zamian spotkała się z brakiem współczucia ze strony instytucji kojarzonej zwykle z miłosierdziem: - Proboszcz stwierdził, że nie pochowa syna, bo był bezbożnikiem - mówi Beata. Po swoich doświadczeniach ma pretensję do księży, którzy na lekcjach religii "wpajają młodzieży, że samobójcy to idioci i świry, a nie ludzie z problemami". Rodzinie Beaty udało się w końcu uzyskać zgodę na kościelny pochówek syna dzięki interwencji biskupa. Jednak prof. Hołyst przyznaje, że postawa Kościoła w tej sprawie pozostawia wiele do życzenia. - Nie wyobraża pan sobie, jak ludzie na wsi doceniają fakt, że ksiądz odmawia takiego pochówku. Bo to przecież bezbożnik, grzesznik i łobuz - mówi prof. Hołyst. - Rodzice, których dziecko popełniło samobójstwo, czują się wyizolowani ze społeczeństwa - dodaje Małgorzata Ostrowska - Jest to temat tabu. Zamiast wsparcia ze strony otoczenia, rodzice tacy są skazani na samotność i konieczność uporania się z problemem samemu. Państwo umywa ręce Syn Beaty był jedną z 4 384 osób, które odebrały sobie życie w Polsce w 2009 roku. Tego samego roku na polskich drogach poniosły śmierć 4 572 osoby. Porównanie nieprzypadkowe, bo od lat liczba samobójców i ofiar wypadków drogowych pozostaje na podobnym poziomie. - Dlaczego więc tyle się mówi o ofiarach wypadków drogowych, a o samobójstwach nie? - pyta prof. Hołyst, by zaraz udzielić na to pytanie odpowiedzi: - Bo w sytuacjach samobójstw przynajmniej częściową winę ponosi państwo, natomiast odpowiedzialność za wypadki drogowe przerzuca się na użytkowników dróg. Łatwo jest oskarżać kogoś, a nie siebie samego. Wśród przyczyn wysokiej liczby samobójstw prof. Hołyst wymienia "wadliwy system wychowania", "czynniki ekonomiczne", a także "wadliwą politykę społeczną". - Nie mamy żadnych programów zapobiegania samobójstwom - oburza się prof. Hołyst. Pod tym względem Polska należy do ewenementów nie tylko w Europie, ale i na świecie. Być może dlatego nasz kraj przesunął się ze środka ku górze na liście krajów o najwyższym współczynniku samobójstw na świecie. - Polska zajmowała dotychczas środkową pozycję ze współczynnikiem 13 samobójstw na 100 000 mieszkańców. Teraz jednak tych samobójstw przybywa. W tej chwili jest to 15 samobójstw na 100 000 mieszkańców - informuje prof. Hołyst. Reakcja w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej na pytania dotyczące programów zapobiegania samobójstwom zdaje się potwierdzać tezę prof. Hołysta o unikaniu przez państwo jakiejkolwiek odpowiedzialności za ten istotny społeczny problem. "W odpowiedzi na Pana pytanie informujemy, że co prawda MPiPS odpowiada za kształt pomocy społecznej w Polsce, ale nie ma wpływu na ilość samobójstw popełnianych np. z powodu zawodów miłosnych" - odpowiada Bożena Diaby, rzeczniczka prasowa ministerstwa. Większe zainteresowanie tematem wykazuje Ministerstwo Zdrowia, lecz w nadesłanym przez rzecznika Piotra Olechno oświadczeniu brak konkretów. Można się z niego dowiedzieć o rozporządzeniu Rady Ministrów "w sprawie Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego", w ramach którego minister zdrowia "opracuje, a następnie wdroży program zapobiegania samobójstwom, natomiast Minister właściwy do spraw oświaty i wychowania - program zapobiegania samobójstwom wśród dzieci i młodzieży". Jak ma wyglądać taki program? Kiedy zostanie wdrożony? Nie wiadomo. Beata i jej rodzina pozostają sami ze swoim dramatem. - Nikt nawet nie spytał, co się stało. Dlaczego? - pyta rozżalona. Odpowiedzi na to pytanie nie udzieli Beacie ani niewyedukowane społeczeństwo, ani niemiłosierny Kościół, ani niezainteresowane państwo. Wobec samobójstw panuje w Polsce zgodne milczenie, zarówno na poziomie instytucjonalnym jak i czysto ludzkim. Szkoda, bo jak mówi prof. Hołyst, "najlepszą metodą zapobiegania samobójstwom jest zwykła ludzka życzliwość". (M. Mikołajska)
moja mama chce się zabić